poniedziałek, 28 grudnia 2015

Poświątecznie




Nauczyłam się odpoczywać. Jejku eureka. Czuję się jakbym jakąś tajemną wiedzę posiadła. Conajmniej odkryła proton tudzież uran. Nagroda Nobla należy mi się jak psu smaczek. Pamiętam, że w inne Boże Narodzenia męczyłam się tym siedzeniem przy stole. Nosiło mnie. Przygotowania tak, gotowanie, zakupy, sprzątanie, Wigilia, cudowna atmosfera była do Wigilii, a potem zsiadanie się. To już mnie mniej bawiło.

Ale te święta były jakieś inne. Takie Święta slow... polecam każdemu kto dużo pracuje i potrzebuje prawdziwego resetu. Bez pośpiechu bez zadęcia. Nie zdążyłam zrobić tak wielu rzeczy, a i tak wszystko się udało. Nie umyłam kryształów.... ups fakt nie mam kryształów. Stosy kryształów były u mojej Babci. Zawsze na święta myłyśmy je gremialnie i potem się suszyły. Wszystkie bibeloty, filiżanki i inne cuda, które zalegały na niezliczonych półkach. Jak już wszystko błyszczało, a dywany wytrzepane były to można było zacząć gotowanie.

Ja ani kryształów ani dywanów nie posiadam więc było lżej. Wigilię na spokojnie przygotowałam bez nerwów o dziwo. Nie na 16:00, a na 17:00, ale kto by tam liczył. Na 16:00 by było, ale jeszcze w ostatniej chwili do Babć pojechałyśmy świeczkę zapalić, taką Wigilijną.

Ale najważniejsza była umiejętność totalnego wyluzowania i nie przejmowanie się niczym. Wreszcie USIADŁAM i popatrzyłam na to wszystko co mam. Na radość dzieci, na gwar rodzinny, na wielopokoleniowość przy moim okrągłym stole, na suto zastawiony ten stół, na ciepło świec, na kolorowe lampki na choince, na spokój na każdej tak drogiej mi twarzy. I oby nic się nie zmieniało. Ja nie potrzebuję nic więcej.

Ułożyć puzzle. Poczytać książki. Popatrzeć na kotka. Wyjść na spacer z psami. Pobyć. Posiedzieć. Nic nie musieć. Wiedzieć, że na to wszystko pracuję sama każdego dnia i to są piękne i słodkie owoce.

Odpoczęłam też od Pracowni. Chociaż zachęcająco mrugała do mnie okiem. Ale szybko zatęskniłam. Czas zrobić mały remanent i sprawdzić co zostało po przedświątecznej gorączce. Kolejne zamówienia już czekają i to jest to co Tygryski lubią najbardziej :)

Na zdjęciach bohaterowie Dino pociągu, kto zna ten wie .... :))))


Follow my blog with Bloglovin

piątek, 18 grudnia 2015

Też tak masz?










Budzik zadzwonił znowu za wcześnie. Ciemna noc jeszcze więc nie wiadomo czy wstawać czy przymknąć oko na chwilę. Za oknem brak śniegu, deszcz tylko smutno uderza o szybę. Wszyscy jeszcze śpią a ty jako pierwsza rozpoczynasz kolejny-taki sam dzień. Ogarniasz siebie, dzieci, męża dobudzasz. Biegiem. Wszystko biegiem. Każda czynność ma swój czas. Rozłkad poranka znany na pamięć, a i tak biegiem jedziesz do pracy. Ciągle jeszcze ciemno, więc zadajesz sobie pytanie czy aby na pewno dobrze robisz? W pracy dzień mija Ci niepostrzeżenie. Roboty huk. Wszystko na wczoraj. Przesuwasz suwak w kalendarzu o kolejny dzień. Kiedy minął ten miesiąc? Kiedy? Przecież przed chwilą było lato..... nie masz czasu pomyśleć bo oto czas pędzić po dzieci do przedszkola. Zakupy. Zatankować. Kupić węgiel. Spacer z psami. Obiad. Prztulaski. Zabawa. Czytanie książek. Bajki w tv. Zimna herbata wypita w międzyczasie. Kąpiel. Tulenie do snu. Cisza.... chwila ciszy gdy odpływają w ramiona Morfeusza. Siedzisz jeszcze i napawasz się tą chwilą spokoju zanim ruszysz do walki o względnie schludny dom, miejsce przejścia z salonu do kuchni. Pralka. Suszarka. Zmywarka. Żelazko. Padasz do łóżka. Minął kolejny dzień.

I jak ja jestem wdzięczna losowi za te dni. Przewidywalne. Rutynowe. Bezpieczne. Że oni są w tym przedszkolu. Że są zdrowi. Że odbieram ich o przyzwoitej godzinie i mamy jeszcze czas dla siebie. Że nie walczę o każdy dzień. Moim zmartwieniem jest przepis na pełnowartościowy obiad w 15 minut a nie brak pieniędzy na pasztet do bułki. Że mam co sprzątać i prać. I nie. Nie było to proste cieszyć się szarym, spokojnym dniem. Bo my ciągle za czymś pędzimy. Do czegoś dążymy. Żałujemy, że coś nas omija. Że inni mają lepiej. Żyją bardziej.

Kocham moje zwykłe dni. Mój kierat. Drugą kawę o poranku. Skrzynkę pełną maili. Dzwonek domofonu w przedszkolu i słowa Misia do domu mama przyszła! Te setki rysunków, tachtane codziennie do samochodu i tak potem zostawiane. I jeszcze cześć mamo gdzie byłaś? ja byłem w przedszkolu wiesz? To wołanie na obiad. Te futra, które się cieszą że pani wróciła. Nagłą zmianę planów z ziemniaków na makaron, bo przecież ziemniaki skończyły się przedwczoraj...

Wolę MIEĆ to wszystko w pakiecie z szarym dniem.

Na zdjęciach hurtowo produkty, które pojechał pod choinki na święta. 

  Follow my blog with Bloglovin

środa, 16 grudnia 2015

Niepotrzebna?






Jeszcze wczoraj byłam im niezbędna. W jedzeniu, ubieraniu się, a przede wszystkim w organizacji czasu. Wymyślanie zabaw, bawienie się, czytanie książek, jednym słowem cała obsługa. A dzisiaj co.... nikt mi się nie plącze pod nogami, nie wchodzi na blat w kuchni podczas gotowania, jakaś taka cisza wokół.... Dopadł mnie wewnętrzny niepokój, że oto dzieje się coś nowego, doniosłego, zupełnie niespodziewanego. Tak. Moje dzieci bawią się same na górze przecudownie. Dogadują się ze sobą perfekcyjnie. Śmieją się przy tym i są tak zaaferowani sobą, że zapomnieli o bożym świecie. Nie zauważyli nawet, jak stanęłam w osłupieniu na szczycie schodów i przyglądam im się z rozdziawioną buzią. Wycofałam się więc lekko speszona.

Jako to? To już? Już jestem im niepotrzebna? Już mogę sobie iść????

Myślałam, że ten moment nastąpi później, nie jestem na to jeszcze gotowa. I rozumiem teraz te wszystkie nadopiekuńcze matki, które tak bardzo cierpią, że ich dzieci dorosły i poszły własną drogą. Bo cholernie trudno jest przestawić się na kolejny, inny tor w organizacji swojego czasu. I nie, nie ograniczam ich w niczym, wręcz przeciwnie, zostawiam im dużą dozę "kontrolowanej" samodzielności, pozwalam im być samodzielnymi, ale to nie znaczy że nie pozostaje jakaś taka pustka, że oto już zjem ciepłą zupę razem ze wszystkimi a nie na końcu po nakarmieniu dzieci. Siedzę przy stole i z niedowierzaniem i radością patrzę jak jemy. Każdy sam. Rozmawiamy, śmiejemy się. Kruszymy, upadają nam pomidory na obrus, dzieci same smarują chleb masłem, piją kakao... boże kiedy to się stało?

Nowy etap? Samodzielności? Więcej czasu dla mnie? Mam tylko nadzieję, że potrafię jeszcze nakładać maseczkę na ryjek :)))) Trochę przykro, ale coś się kończy coś zaczyna (cytując klasyka). Rozsiadłam się więc na kanapie, w dłoni filiżanka z kawą (ciepłą!).... o i książka jakaś zakurzona się znalazła....

MAMO!!!!!! Aleks mi psuje wierzę!!!! Mamo!!! weź go!!!
Buuuuuuuu!!!!! Misia mi nie chce dać klocka!!! Mamaaaaa!!!!!!
Chodź tutaaaaj. Pobaw się z nami.

Ufff a już myślałam, że idę w odstawkę.... ;)

Na specjalne życzenie taca i podkładki pod kubki "Love at home".  

Follow my blog with Bloglovin

piątek, 11 grudnia 2015

Gorączka








Przedświąteczna gorączka udzieliła się wszystkim dookoła. Tłumy samochodów na ulicach już od rana jadą gdzieś.... w sklepach kolejki, wszyscy gdzieś pędzą.... W pośpiechu powstają listy zakupów, listy prezentów, plan sprzątania, plan gotowania, strategia wyjazdów i odwiedzin w trakcie świąt, harmonogram odchudzania po świętach.

Ja mam w pracowni nawał, dom nieposprzątany, zakupy nie zaplanowane, w sumie to nic jeszcze nie mam, oj przepraszam, mam w głowie listę prezentów ale pozamawianych też jeszcze nie mam. Jakby kto tak przyszedł zobaczyć stan przygotowań moich do świąt to byłby zapłakał gorzko. Ruina.

Idziemy z Misią na spokojnie kupić coś na obiad, w mięsnym szał, ale jakoś nam się udaje popłynąć z falą. Kątem oka zobaczyłam, że zbierają żywność na Szlachetną paczkę. Stoi taki wielki, wiklinowy kosz, kto co chce może dorzucić. Dziewięcioosobowa rodzina. Dorzuciłam niewiele myśląc coś. Misia bacznie patrzy. Najpierw mama kupiła a potem oddała. O co chodzi? Wyszłyśmy wolnym krokiem. Idziemy przez rynek. Z 5 minut oglądamy światełka na choince i wreszcie wsiadamy do samochodu. Po co mamy się spieszyć. W samochodzie Misia pyta dlaczego wrzuciłam ten sok do tego kosza. Tłumaczę jej, co to za idea, że dla rodziny, która ma mniej pieniędzy, jako prezent itd. I wtedy pada to jej najgorsze pytanie dlaczego? Dlaczego niektórzy mają mniej pieniędzy, że nie stać ich na sok, mąkę czy pierniczki? Cholernie ciężkie pytanie....

I tak patrzę na tych pędzących ludzi... biegnących... zapatrzonych w te swoje skrupulatne plany...
Czy my wszyscy dostrzegamy, czy widzimy jak wiele mamy szczęścia, że mamy te pieniądze, które możemy wydać? Czy, jak już wydamy i kupimy te wypasione prezenty to czy potrafimy cieszyć się, że kogoś obdarowaliśmy? Czy robiąc listę prezentów myślimy o tym dla kogo robimy prezent, czy tylko liczy się marka i zachwyt nad samym sobą, że oto stać mnie aby wydać tyle kasy? Czy liczą się prezenty czy czas spędzony z tą osobą?

Może i nie mam sporządzonej listy zakupów ani harmonogramu przygotowań do świąt. Może mój dom nieco chaotycznie wygląda i zaległości w prasowaniu piętrzą się niemiłosiernie....

Zaplanowałam natomiast emocje.....

Spotkanie wigilijne, o którym już pisałam i które już w niedzielę, mam nadzieję że pojawi się dużo osób.

Przedstawienie świąteczne w przedszkolu Misi. Znowu będę ryczeć, jak bóbr.... Czy ja muszę dokładnie jak Ty Mamo wyć, jak widzę swoje dzieci podczas przedstawienia? Wzruszam się niemiłosiernie, gardło mam ściśnięte a łzy same lecą. Taka jestem dumna i zdziwiona, że oto tak już toto wyrosło, a przecież jakby wczoraj dopiero toto rodziłam. Uwielbiam te wzruszenie, te emocje..... Najlepsze...

Wigilia u mnie w domu. Koniecznie. Nie wyobrażam sobie spędzenia Wigilii bez mojej rodziny. Bez tego naszego gwaru. Znowu przy dzieleniu się opłatkiem słowa ugrzęzną w gardle i tylko się wyściskamy. I wreszcie niczym nieograniczony czas na wspólnej rozmowie. Nic nas nie będzie gonić, nic rozpraszać. Zrobimy konkurs na znalezienie grosika w pierogu. W zeszłym roku znalazłam ja więc bronię tytułu :) I znowu zupa grzybowa z suszonych grzybów. Hmmmmm

I te leniwe dni, gdzie nic nie trzeba robić tylko jeść :) spacerować i rozmawiać. Oj jak mi tego potrzeba.

I potem jeszcze poświąteczne resztki z przyjaciółmi.

Piękny czas się zbliża. Nie będą sobie tego oczekiwania psuć stresem i pośpiechem. W tym roku tak zrobię.


A ponieważ praca wre jak szalona, z pracowni wyjeżdżają kolejne przedmioty prosto pod Wasze choinki. Dzisiaj klimatyczny zestaw lawendowy i dwustronna zawieszka na drzwi.




  Follow my blog with Bloglovin

wtorek, 8 grudnia 2015

Na kanapie







Chwilę mnie nie było, ale już jestem :) Dużo się dzieje przed tymi Świętami. Pełno zamówień więc wieczory pozajmowanie totalnie. I tak nam się przyfarciła ta niedziela, w tym całym pędzie i jarmarku, że hej. Aż warto o niej pamiętać i częściej stosować... Zatrzymać wspomnienie.

Taka niedziela całkowitego lenistwa. Zwolnienia. Najpierw otwieranie prezentów od Mikołaja.

Mamo, mamo!!! Mikołaj był! No był w nocy!!! Patrz co przyniósł!!! Woow!!!!

Trochę nam się przedłużyła zabawa poranna tym wszystkim. Śniadanie spóźnione ale co tam, po wolutku dzisiaj. Nawet człowiek sobie nie zdaje sprawy z tego, że wszyscy potrzebowaliśmy tego spokojnego, leniwego czasu dla siebie.

I znowu przeczytaliśmy wszystkie bajki z serii Mały chłopiec i całą Martynkę. Pobawiliśmy się w Potrafię gotować i upiekliśmy niezdarne ciasteczka. W ogóle nie przejmowałam się tym bałaganem. I potem leżeliśmy przed telewizorem i zerkaliśmy na bajki.

O rany jak ja mogłam leniwie na kanapie bajki oglądać? Gdzie tu walory edukacyjne, gdzie zajęcie czasu dzieciom czymś pożytecznym, gdzie troska o ich harmonijny rozwój? I wyrzucam z głowy te wszystkie nauki o szkodliwości lenistwa :) Było nam wszystkim potrzebne zwolnienie. To poprzytulanie się, posiedzenie na kolanach, bycie tylko dla siebie tu i teraz, bez słów poczekaj, za chwilę, już sekundka. Jedynym naszym szaleństwem był spacer z psami :)

I wzruszyła mnie ostatnio reklama Ikei (czy mnie już nawet reklamy wzruszać muszą, toż to uciążliwe już zaczyna być), w której dzieci pisały list do Świętego Mikołaja i potem list do rodziców. W liście do rodziców prosiły jedynie albo i aż o CZAS DLA NICH. Najlepsze pytanie zadane było jednak na koniec. Który z tych listów dziecko by wysłało, jakby mogło wysłać tylko jeden list. W 100% wybór padł na list do rodziców. I tak sobie myślę, że w tym momencie ten cały wyścig rodzicielski, kto ile zajęć poza lekcyjnych ma, ile sportów nie uprawia czy jak często wyjeżdża do teatru, bierze w łeb. Bo co z tego, że tyle tego mam skoro mamy i taty nie ma przy mnie. Skoro nie mam się z kim podzielić tą radością i tym sukcesem.

Znam wiele mam, które z pasją w oczach stają na rzęsach i wymyślają coraz to nowe formy aktywności dla swoich dzieci. Same się prześcigamy ile to książek nasze dziecko nie przeczytało, że już liczyć potrafi, że pięknie tańczy, że kopie piłę, że wygrało bieg. Nie broń boże, my nie oglądamy telewizji, nie nudzimy się, nie spędzamy czas na nic nie robieniu.

A może czasem warto? Może warto po prostu odpuścić. Spróbować nie konkurować. Nie zdobywać Mount Everest, ale wyciągnąć nogi na łące w Bieszczadach? Prasowanie poczeka, obiad można zamówić i łapać chwilę, trzymać je i cieszyć się wspólnym byciem. Nie trzeba przecież jechać do super-hiper hotelu spa, aby BYĆ ze sobą.

U mnie się sprawdza. Widzę to po ich minach. Po oczach. Po spokoju. Ja będę stosować na pewno częściej. Polecam.

ps. Dochodzą mnie słuchy, że parę osób czyta regularnie mojego bloga. Dziękuję Wam kochani za miłe słowa, które piszecie i że tu zaglądacie. Na razie tylko w wiadomościach prywatnych rozmawiamy, ale może z czasem nabierzecie odwagi na komentarze :) 

Dzisiaj na zdjęciach kufer vintage, własnie wyjechał do swojego nowego domu :)   Follow my blog with Bloglovin

środa, 2 grudnia 2015

Znowu












Jejku w sklepach zabrakło kalendarzy adwentowych, albo ja za późno po nie poszłam. 1 grudnia już wszystko wykupione? :) W grudniu, od kiedy mam WoodPassion, pomimo że niby przygotowywaliśmy się już wcześniej i tak jest co robić, oj jest :) Co mnie niesamowicie cieszy, bo uwielbiam ten stan, ale i ciut stresuje aby zdążyć. Bo świąteczne prezenty to nie przelewki. I tyle mnie w tym grudniu czeka cudowności, że już nie mogę się doczekać.

Planowanie co komu kupić. Oj to większa radość chyba niż dostawać. Te podpytywania, kombinowanie, szukanie. Wyeliminowałam totalnie jednak zakupy "na żywo", tylko internetowo. Nie czuję potrzeby napotkania tych wszystkich tłumów w sklepach, aczkolwiek chętnie nasyciłabym oko dekoracjami w centrach handlowych, może innym razem ;) Niby zawsze obiecuję sobie, że pomyślę nad prezentami wcześniej, ale jeszcze nigdy mi się nie udało więc po co się spinać :)

Wspólne z dziećmi dekorowanie pierniczków. Nie piekę dużo, może z 1 kg mąki, ale i tak ok. 200 sztuk mi zawsze wychodzi. No i ten szał przy dekorowaniu. Czekolada i lukier na stole, na rączkach (po same łokcie), na buziach i czole, na krześle, pod krzesłem, pod stołem, na oknie, na kanapie, we włosach, na psach, a i na paru pierniczkach też. Posypki, koraliki, M&M sy i inne cuda, które opanują mój dom na cały wieczór plus pół nocy sprzątania. Całe kilogramy śmiechu, radości, żartów, śpiewu.

Chowanie prezentów na górne półki szafy, żeby przez przypadek nie wypatrzyły, że coś się święci.

Każdego wieczora, począwszy od połowy listopada, czytanie bajek ze Św. Mikołajem w roli głównej. Odpowiadanie na setki pytań kiedy przyjdzie, co przyniesie, czy go zobaczymy.

Nocki w pracowni i ta radość z kolejnych ukończonych przedmiotów.

Spotkanie wigilijne z moją klasą z liceum. Oj tak nam zostało od czasów liceum, że się spotykamy co roku na wigilię klasową. Co roku u kogoś innego w domu. W tym roku ponownie padło na mnie, co mnie bardzo cieszy, bo uwielbiam, jak w moim domu jest pełno ludzi. Wigilia klasowa to taki kop energetyczny na cały kolejny rok. Spotykamy się z większością osób raz w roku, a i tak mamy cały czas o czym rozmawiać, Co roku też nas coraz więcej, rodzą się nowe dzieci, dochodzą żony, mężowie. Gwarno, głośno i niesamowicie się zawsze robi. Uwielbiam to i nie mogłabym sobie tego darować :)

A potem to już zakupy jedzeniowe i gotowanie :) Wigilia jak co roku u mnie więc, jak tylko wszystkie zamówienia pójdą w świat pracownię zamieniam na kuchnię nocą.... I znowu po domu będą się rozchodziły boskie zapachy, psy od wąchania dostaną zawrotu głowy.....

I wybieranie choinki, i ubieranie jej i wreszcie światełka przed domem i koniecznie wszystkie piosenki świątecznie puszczane non stop.....

Dzisiaj trochę hurtowo parę przedmiotów, które właśnie opuściły pracownię :)

  Follow my blog with Bloglovin

piątek, 27 listopada 2015

Drogą polną



I ciągle uczę się nie wypowiadać pewnych słów. Jak łatwo i szybko można kogoś zranić jednym słowem. Oj tak. Wypowiedzianym na szybko, za szybko, specjalnie aby w pięty weszło i wyryło się w sercu. I co dalej? Chwilowa satysfakcja, że dopiekłam a potem żal, wstyd, przeprosiny. I najłatwiej dopiec osobie najbliższej. Bo wiemy przecież doskonale co ją zrani. Mamy tę odwagę. Dlaczego nie jesteśmy tacy odważni, choćby chociaż asertywni, do mało znanych osób? Jak tylko ktoś obcy nam wchodzi na głowę to prostujemy się mocniej, aby mógł wejść wyżej. Ale niech no tylko bliska osoba zadziornie coś zrobi. Ranimy bez opamiętania.

O ile trudniej jest przełknąć gorzkie słowo, zatrzymać je jeszcze na końcu języka, odpuścić, wyjść i policzyć do 10. To nie takie proste oddzwonić do kogoś, kto rzucił właśnie słuchawką telefonu. Nie mieć ostatniego słowa. Zamilknąć. Poczekać, aż emocje opadną. Porozmawiać na spokojnie. Później.

Dużo czasu mi zajęła ta nauka i cały czas jeszcze się tego uczę. Uczę się tej świadomości konsekwencji raz wypowiedzianych słów. Może mi teraz łatwiej, bo duch spokojny. Znalezione miejsce na ziemi. Za niczym nie muszę gonić. Pomimo całego mojego chaosu i biegu, jest to moje życie takie poukładane, przewidywalne, a na teraz tego właśnie mi trzeba.

Jedyne prawdziwe chwile, w których nie "gonię" to te kiedy usypiam dzieci i wsłuchuję się w ich miarowe oddechy. Bo potem dalej "pędzę". Różnica wynika z tego, że teraz prędkość określam sama i stąd to moje wewnętrzne przekonanie, że idę dobrą drogą. Moja droga jest polna. Pomiędzy polami a lasem. Lekko nasłoneczniona. Z pagórkami za którymi kryją się zaskakujące widoki. Droga jest szeroka, ponieważ obok mnie wędruje sporo osób, którym odpuszczam bardzo wiele żeby móc z uśmiechem iść do kolejnego pagórka.

Na zdjęciu ostatnio ulubiony motyw, który jest wybierany dla chłopców.

 Follow my blog with Bloglovin

wtorek, 24 listopada 2015

Psia mama



Padłam. Misia opowiada mi w co się bawiła w przedszkolu.

Mamo w dom się bawiliśmy. Stasiu był tatą, Jaś był tatą, Oliwia była mamą a Jagna starszą siostrą.
A kim Ty byłaś Misiu?
Psem....

Jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie usłyszę raczej nigdy prośby mamo kup nam pieska :) psów ci u nas dostatek w różnych maściach, płciach i wielkościach. To raczej ja wychodzę z inicjatywą posiadania kolejnego psa i łażę za Maciejem, że musimy po prostu, no musimy :)  Na co dzień więc kiedy tylko chcemy robimy sobie przymusową bądź nie, dogoterapię.

Misia asystuje mi przy porodach. Nie, wcale to nie jest kontrowersyjne. To bardzo naturalne, fizjologiczne, Misia to uwielbia tak, jak i ja i w ogóle nie jest to dla niej coś niestosownego, dziwnego czy obrzydliwego. Podejrzewam, że Aleks też będzie chciał, bo przecież gdzie siora tam i on. Z tymi porodami wiąże mi się dosyć osobliwa historia, kiedy to Misia opowiadała dzieciom z grupy, że brała udział w porodzie pieska :) Całe szczęście, że nauczycielki mnie znają i wiedzą, że to całkiem możliwa sprawa.

Nasza ulubiona zabawa? No jak, w wystawę psów przecież :) (uczestniczą maskotki)
Nasza druga ulubiona zabawa? Czesanie psów :)
Nasza trzecia ulubiona zabawa? Zabawa w wystawę psów (uczestniczą psy żywe) pamiętam, jak Aleks jeszcze chodzić dobrze nie potrafił, ale psa już prowadził.

Swego czasu w przedszkolu u Misi prowadzone były tygodniowe zajęcia z zajmowania się psami właśnie. Każde z dzieci miało za zadanie przyniesienie wszystkich swoich piesków-maskotek. No cóż, większość dzieci tachtała pod pachą jedną maskotkę, no rekordziści mieli ze trzy..... my cały bagażnik... trzy siatki i wiklinowy kosz psów różnej rasy i wielkości. Miśka mogłaby obdarować psem każde dziecko w grupie. Akurat tak się złożyło, że po całej tygodniowej akcji Misię odbierał z przedszkola dziadek. Ja jakoś nie uprzedziłam go, że będzie zabierał całą watahę ze sobą - trochę był w szoku nie powiem.

A najlepsze pikniki to są te na wystawach. Koce, kosze z jedzeniem, namioty, zabawki - szał na całego. I to uczucie, gdy wbiegasz na ring, wysoka stawka, panuje względna cisza, skupiasz się na psie, każdy wpatrzony w to co się dzieje na ringu i nagle krzyk: ma-ma! ma-ma! ma-ma!

Czego wszyscy uczymy się od naszych psów?

Tak wiem, to przecież proste :) odpowiedzialności, obowiązkowości i co to wszystko? oczywiście, że nie :) patrząc po Aleksie i Misi mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że dzięki psom dzieciaki są: bardziej empatyczne, odważniejsze, świadome co to miłość i troska o istotę bardziej bezbronną niż one same. Uczą się delikatności i kontrolowania własnych emocji. Widzę po nich, że psy dają im spokój i umiejętność wyciszenia się. Psy pokazują nam też tą ciemniejszą stronę życia: choroby, wizytę w klinice, czy w końcu śmierć.

Jestem wielką szczęściarą, że mieliśmy tę odwagę i podjęliśmy decyzję o posiadaniu psa. nie. psów właściwie :)

Na zdjęcie podkładki pod kubki - już świątecznie :)



  Follow my blog with Bloglovin

piątek, 20 listopada 2015

Tup tup



Dlaczego ten budzik dzwoni zawsze o 5:45... matko jedyna, ja go tak ustawiłam? Szybko go wyłączam, aby nie zbudzić małego lokatora, który wtula się tak mocno w moje ramię, że chyba zaraz oboje spadniemy. I znowu nie wiem, kiedy i jak tu się znalazł. Całuję go delikatnie w te jasne włoski. Wysuwam się z jego objęć i chyłkiem przedostaję się do łazienki. Muszę się obudzić, więc głowa pod kran - myję włosy. I słyszę te jego tup tup tup...

I już jest. Wchodzi taki zaspany, przeciera oczka, które porażone przez światło ledwo namierzają kocyk na ciepłej podłodze. Kładzie się tam, jak taka mała bida i dochodzi do siebie. Mówię, idź do taty, pośpij jeszcze, ale nie, gdzieżby tam, on woli się męczyć ze mną w tej łazience.

Jak kończę myć głowę to już jest dobudzony i obowiązkowo musimy się mocno przytulić i wycałować na przywitanie. I zaczyna się urzędowanie moje i mojego asystenta. Wyciskamy razem pastę na szczoteczki, myjemy ząbki. Potem razem ze mną nakłada mi krem na buzię i rozsmarowuje. Wszystkie poranne czynności trwają z cztery razy dłużej, ale jak patrzę w Jego oczka i widzę tą radość i zafascynowanie to od razu przypomina mi się Misia w Jego wieku. Asystowała mi dokładnie z takim samym zafascynowaniem. A on wpatrzony we mnie jak w obrazek, siedzi obok umywalki i zadaje setki pytań. Staram się mu sensownie odpowiadać, ale sama jeszcze nie nabrałam sensu o poranku, więc różnie to wychodzi. I w końcu przed suszeniem włosów pada magiczne stwierdzenie idę obudzić Misię....

Misiuuuu wstawajjjjj 

Za każdym razem mnie to rozczula, jak on ją słodko budzi. I potem kotłują się u niej w łóżku, a ja mam czas żeby spokojnie się ubrać.

I potem robią zmasowany atak na mamę. Na zmianę się tulimy, całujemy i łaskoczemy.

Czy mogłabym lepiej rozpoczynać każdy dzień?

Na zdjęciu marynarski komplet mebelków dla Olka :)   Follow my blog with Bloglovin

środa, 18 listopada 2015

Okno





Zawsze mnie Mama uczyła empatii, pomocy innym i chyba też trochę sama z siebie wielkim wrażliwcem jestem. Zawsze leciałam pomóc koleżankom, nawet gdy tej pomocy nie chciały. No po prostu wielkie serducho dla każdego. Przeżywanie czyichś problemów, dyskutowanie o tym, poszukiwanie rozwiązań. Angażowanie się takie to mam od zawsze.

Taka sytuacja...

Koleżance zwaliło się na głowę 7 plag egipskich, przemarsz wojsk pruskich, generalny remont dróg krajowych i autostrad w jednym momencie. Stoi taka biedna, głowa jej dymi w poszukiwaniu rozwiązania. Brakuje jej samochodu, który się akurat dzisiaj popsuł i jakby go miała to uda się co nie co uratować. Chwila, może wziąć mój samochód. Maciej po mnie przyjedzie. Samochód odda mi jakoś w weekend. Nie będzie mi teraz potrzebny. Bierz. Jedź. Załatwiaj co musisz. Ot taka naturalna reakcja. I najbardziej zaskoczyło mnie zdziwienie w jej oczach, niedowierzanie. Jak to, ktoś chce jej bezinteresownie pomóc. Szok. Prawie łezka w oku, że ja coś takiego, że ją to bardzo ujęło.... To co dla mnie wydawało się zwykłym odruchem człowieczym okazuje się czynem niemal bohaterskim.....

I tak zadaję sobie pytanie co się z nami dzieje....?

Czy ja na tej swojej wsi utknęłam w jakiejś czasoprzestrzeni?

Wstaję rano. Patrzę na świt na polach. Raduję się, że nie leżą odłogiem a są zawsze na czas zaorane, zasiane, przygotowane na zimę. Teraz całe czarne czekają na mrozy i chłoną deszcz, jak gąbka. Czasem się tu ściele mgła, jak mleko. Czasem budzi mnie słońce. Moje wielkie okno na świat, czeka jeszcze na swój wielki parapet, na którym będę siedzieć i dumać. Czasem widzę przez nie stada saren, czasem żurawie. Latem pole kukurydzy. Zawsze widzę bramę wjazdową. Uwielbiam czekać w tym oknie z dzieciakami, aż tata wróci. Siedzimy, śmiejemy się i czekamy. A jak już przyjeżdża to machamy, pukamy i jest tyle radości. I te łapki odciśnięte na szybie. I ciągłe zakręcanie się w firankę i udawania ducha.

Czy ja coś przegapiłam? Już ludzie nie pomagają sobie ot tak, z dobrego serca? Teraz każdy tylko dba o swoje poletko? Pieli je, grabi, podlewa i jaki zbiera plon?

To ja już wolę to moje okno na świat. Trochę zabrudzone pyłem po żniwach.

Dzisiejszy wpis sponsoruje kuferek ślubny :)




  Follow my blog with Bloglovin

piątek, 13 listopada 2015

Ramy







Czasem tak jest, że po prostu nie zmieścisz się w ramy, które wyznaczyli Ci inni. Do pewnego momentu będziesz przewidywalna. Skończysz studia. Znajdziesz pracę od-do. Wyjdziesz za mąż. Będziesz narzekać na swojego chłopa. Urodzisz dzieci i będziesz umęczona, zaniedbana, z odrostami i siatkami w ręku. Koniec, teraz już będzie ok? Ot taka sytuacja....

A co się stanie, gdy wyjdziesz poza te ustalone ramy?

Skończysz studia z wyróżnieniem. Znajdziesz pracę, na którą nie będziesz narzekać. Będziesz obłędnie szczęśliwa w swoim związku. Zwariujesz na punkcie swoich dzieci. Kompletnie.

A co gorsza znajdziesz nie jedną pasję, ale dwie i to takie, które wtłoczą Cię w wąskie grono bardzo wtajemniczonych.

I co najgorsze już zupełnie. Nie będziesz zważać na opinię innych tylko będziesz oddychać pełną piersią.

Nie będziesz się frustrować drobiazgami. Na Twój dzień złoży się mocny przytulak lepiących od lizaka rączek, umorusany czekoladą całus, spacer w świetle gwiazd z bandą pchlarzy. Rozmowa z bliskimi. Przedzieranie się przez mglisty poranek do pracy i satysfakcja, że coś stworzyłaś sama.

Jakie jest ryzyko? Odnajdziesz wokół siebie tylko tych, którym naprawdę na Tobie zależy. Warto prawda?

Bo kiedy robisz coś, bo lubisz, tak po prostu to jakoś samo wszystko wychodzi, i problemy jakby bledsze, i rozwiązania przychodzą same, i satysfakcja większa, i prostsze to nasze życie.

Więc czy trzeba się na siłę wtłaczać w schematy, w ustalone przez kogoś ramy, odgrywać cudzy scenariusz?

A dzisiaj bardzo romantycznie chustecznik w róże :)


   Follow my blog with Bloglovin

wtorek, 10 listopada 2015

Refleksje





Miło spotkać się po latach z osobą, z którą kiedyś się przyjaźniło. Te parę lat w ogóle nas nie zmieniło. Przybyło trochę doświadczeń, ustanowiły się nowe priorytety, ale człowiek pozostał ten sam. I miło wiedzieć, że ktoś chce posłuchać co u Ciebie, a nie tylko zadaje to pytanie pro forma. Żeby zagaić rozmowę, ale nie chce się tak na prawdę dowiedzieć co słychać. Co się zmieniło? Co się wydarzyło? Jak mi się żyje?

Niby mamy tylu przyjaciół i znajomych, z pracy, ze szkoły, z klubu fitness, z przedszkola dzieciaków..... ale czy oni wszyscy SŁYSZĄ co tam u nas? Czy my słuchamy tego co inni do nas mówią?

Mijamy się codziennie. Robiąc kawę w firmowej kuchni, odbierając dzieci z przedszkola, spotykając się z koleżankami. Pada magiczne pytanie I co tam u Ciebie? a potem brak chęci wysłuchania prawdy. Każdy w odpowiedzi chce usłyszeć Spoko, wszystko ok i lecieć dalej przez swój dzień i swoje problemy.

Ale ja nie chciałam tak pesymistycznie. Bo chciałam o tych popołudniach co teraz nastały. O tym, że jak tak szybko robi się ciemno, to jakoś tak magicznie ostatnio się dzieje. Cudowny czas. Nic mnie wreszcie nie rozprasza, bo odszedł obowiązek ogrodowy. Tudzież przyjemność, bo przecież sama chciałam... Siedzimy sobie do oporu i bawimy się na całego. Widzę, że tego potrzebują, że czerpią z tych chwil pełnymi garściami. A dla mnie to najlepszy w świecie relaks. I cieszę się każdego wieczoru, że mieszkamy w domu, a nie w bloku. Ich dziki śmiech sprowadzałby nam na głowę co rusz natarczywe sąsiadki i narzekania na hałasy.

W chowanego bawimy się najczęściej. Najlepsza kryjówka to ta pod łóżkiem albo w wannie. Mamy też taką dużą, fajną kolorowankę, którą kolorujemy już z drugi tydzień....

I tak bardzo chciałabym życzyć wszystkim mamom więcej luzu, spokoju, odpuszczenia paru spraw, pozostawienia niektórych problemów do samodzielnego rozwiązania. Codziennie uczę się nie rozkładać kłopotu na czynniki pierwsze, nie planować różnych możliwych scenariuszy, nie nakręcać się. Niczym Scarlet O`hara pomyślę o tym jutro i jakoś ostatnio dobrze na tym wychodzę :) Mniej stresu, więcej uśmiechu. Więcej czasu na bycie sobą. I jak miło mi patrzeć na młodą mamę w pełni świadomą macierzyństwa, nie przejmującą się zmienioną sylwetką, tym że dziecko płacze, nie panikującą nad każdą krostką, nie kupującą wszystkich dostępnych gadżetów na rynku, spokojną i cierpliwą.

Długo myślałam jakie zasłonki chcę mieć w jadalni i wreszcie się wyklarowały dlatego postanowiłam się nimi pochwalić, a co tam :))

  Follow my blog with Bloglovin

piątek, 6 listopada 2015

I like to move it






Czas do spania....

Więc układam wszystkie farby w pracowni. Myję pędzle. Zamykam laptopa (to nie jest taka szybka czynność, muszę pozamykać setki okienek, pozapisywać pliki). Chowam zeszyt zamówień (ważna sprawa, jak zostanie na wierzchu do rana, dopadną go łobuzy i zakolorują cały). Porcjuję obiad na jutro dla Aleksa. Wlewam psom wodę na noc. Zanoszę uprasowane stosiki na górę. Układam ciuchy w garderobie. Składam ręczniki dzieci w łazience. Zbieram porozrzucane ubrania przed kąpielą. Układam zabawki na wannie. Wyrzucam pampersy, waciki i takie tam zgromadzone przez cały dzień. Idę ich przykryć, bo na pewno są rozkopani. Myję się. Kładę się do łóżka i układam w głowie plan dnia na jutro. Zasypiam po sekundzie. Niby sobota ale głupi sobie robotę zawsze znajdzie....

Pamiętam, jak przebywałam na urlopie (do cholery, jakiś dowcipniś nazwał ten czas urlopem) macierzyńskim zawsze miałam niecny plan iść spać, jak dziecię też zaśnie w ciągu dnia, bo przecież nocki wszystkie niepełnowymiarowe były. I codziennie podczas tej przedpołudniowej drzemki rzucałam się w wir sprzątania, prania, gotowania, układania, przenoszenia, zmywania i innego dziwnego ania, bo ciągle "coś" mi nie pozwalało spokojnie usiąść i podelektować się tą chwilą spokoju. Głupi sobie zawsze robotę znajdzie...

Maciej wracał z pracy i widząc szaleństwo w moich oczach brał dzieci na spacer, a ja miałam w tym czasie odpocząć. Ale jak można zasnąć, gdy łazienka nieposprzątana, kurze niestarte (nie chcą się zrolować same), pies niewyczesany, naczynia nie w zmywarce, a to jeszcze przetrę chociaż lustro. Ubrania poskładam. Odkurzę. A blaty w kuchni przetrę. Matko, jedyna kwiaty trzeba podlać, bo padły. O i zabawki, jak zwykle porozrzucane. Poukładam. Głupi sobie zawsze robotę znajdzie....

I kiedy tu usiąść. Pomyśleć. Podumać. Ułożyć sobie wszystko w głowie. Zaplanować. Podsumować?

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat bo wysiadam na pierwszej stacji teraz tu...?

No to wysiadłam. Teraz mam czas na pomyślenie. Pobycie tylko ze sobą. Wyciszenie się. Spojrzenie z innej perspektywy. Docenienie.

I tak jestem w tej pracowni. Na własne życzenie dołożyłam sobie full innych spraw, nie rezygnując z tych poprzednich. Rozciągnęłam dobę i ... dobrze mi z tym..... że sobie zawsze coś do roboty znajdę.

Na zdjęciach kolejne mebelki, które pojechały w świat....



  Follow my blog with Bloglovin

wtorek, 3 listopada 2015

Spacer



I wszystkim zawsze się zbiera na wspominki nad grobami, cóż taki czas takie święto. A ja najbardziej pamiętam, chodzenie po cmentarzu całą rodziną, od grobu do grobu, na każdym znicz, chwila zadumy, często spotykało się kogoś z rodziny, to i pogawędki były, plotki. I marsz na kolejny grób. Te wąskie przesmyki, a najbardziej kochałam, jak już było ciemno, i ta łuna unosząca się nad cmentarzem i zapach  palących się świec i ta tajemniczość i lekki dreszcz emocji i te tłumy przewalające się i setki malutkich świeczek na grobie nieznanego żołnierza....

A najfajniej to było przed, jak jeździłam z Mamą i Babcią sprzątać grób, pamiętam że mieliśmy kiedyś taki jeszcze bez płyty z ziemią... to dopiero był fun. Biegałam jak szalona pomiędzy grobami. Do legend już należy historia mojego nurkowania właśnie w tym grobie z ziemią i zapalonymi zniczami, znicze odkryte wtedy były głównie, ja w żółtym futerku. Co roku Mama nam to opowiada, jak mnie wtedy wyjęła za fraki załamana.

I teraz już tam nie jeździmy. Nasz cmentarz jest niewielki, nastrój już nie ten... ciekawe co moje dzieci będą pamiętać z tego święta.... palenie zniczy na tych dwóch grobach.... Też się ganiają, mają weselej bo ich jest dwóch. Aleks na cmentarzu zgubił swój jedyny smoczek i tak oto nastąpiła naturalna selekcja i smok już niepotrzebny.  jesienny spacer bo przecież ciepło jak na wiosnę... obiad i ciepły rosołek....

No właśnie ten rosołek gotuję jeszcze wieczorem, normalnie ludzie to śpią, a ja po 22:00 nastawiam ten rosół i idę do pracowni i unosi się ten zapach boski i od razu mi się kojarzy każda niedziela, bo bez rosołu niedziela się nie liczy, w moim domu rodzinnym, i ten makaron ręcznie robiony. A potem w poniedziałek pomidorowa. Matko w każdym domu tak było prawie. Ciekawam co będą dzieciaki wspominać, jako smak z dzieciństwa. Przecież na naszym stole obecnie dieta zróżnicowana. Nie ma chyba jednej takiej potrawy.... no zobaczymy. Rosół nie co każdą niedzielę, ale jednak najczęściej ze wszystkich zup. Inny niż mojej Mamy, ale co zrobić, tak jak ona nie potrafię. Ale pachnie tak samo. Pyrtoli się toto "na wolnym ogniu", niby nic, woda, mięso, warzywa a jednak wspomnienia rozbudzone.

Na górze samej wreszcie ukończony komplet mebelków dla Dorotki.
A na dole samym migawki ze spaceru pierwszo-listopadowego :)














Follow my blog with Bloglovin