czwartek, 26 maja 2016

Na jagody

Tuż nad Bugiem, z lewej strony,
Stoi wielki bór zielony.
Noc go kryje skrzydłem kruczem,
Świt otwiera srebrnym kluczem,
5
A zachodu łuna złota
Zatrzaskuje jasne wrota.
Nikt wam tego nie opowie,
Moje panie i panowie,
Jakie tam ogromne drzewa,
10
Ile ptaszyn na nich śpiewa, 
Jakie kwiatków cudne rody,
Jakie modre w strugach wody,
Jak dąb w szumach z wichrem gada,
Jakie bajki opowiada! 

I jakby to dziś było. Pamiętam dokładnie jak ta licha książeczka wyglądała. Nie jakieś tam wypasione twarde, lakierowane okładki. Zwykły papier, szary, okładka miękka, grafika niewyszukana. Nie na każdej stronie kolorowa ilustracja. I ten wiersz... ba wtedy to była super bajka.. i chyba nadal taka jest, że choć dawno nie czytałam to dreszcz ten sam, ta sama fascynacja, oto za chwilę odkryjemy po raz kolejny tajemnicę Boru. A jest jeszcze jeden powód dla którego mam taki sentyment do tego tekstu - czytała mi go Mama gdy jeszcze nie umiałam czytać i ten fragment...

Ledwo ranne słonko wstało,
Patrzcie tylko, już jest w lesie!
Między sosny idzie śmiało,
Dwie krobeczki w ręku niesie;
Kapelusik wziął czerwony,
Żeby go się bały wrony,
A choć serce mu kołata,
Nic nie pyta! Kawał chwata!
Dar Na bok, tarnie i wikliny!
Dziś są Mamy imieniny:
Niespodziankę Mamie zrobię,
Jagód zbiorę w krobki obie,
Leśna rosa je obmyje,
Paprociany liść nakryje.
Ciszkiem, chyłkiem po polanie
Wrócę, zanim Mama wstanie,
No, i będzie niespodzianka:
Dar od boru i od Janka!

I tak mi już zostało, że jak Mamy święto to tak od rana trzeba, wstać, śniadanie zrobić, przywitać uśmiechem, i koniecznie te jagody. 

I zupełnie nieświadomie jadę po nocy do tego sklepu, niczym Janek do boru. Dzieci moje śpią, a ja pędzę żeby przed zamknięciem jeszcze zdążyć. W myślach już widzę ten stół pięknie nakryty i tylko wystarczy to wszystko do krobeczki ponazbierać i już. 

A czy jakie zamówienie?…
Szuka Janek, co ma siły,
95
A tu — żeby na nasienie!
Tak jagódki się pokryły. 
Szuka w prawo, szuka w lewo,
Między brzozy, między sosny,
Wreszcie tam, gdzie ścięte drzewo,
100
Siadł zmęczony i żałosny. 
Na płacz mu się zbiera prawie…
Wtem, gdzie szara ziemi grudka,
Tuż przed sobą ujrzy w trawie
Brodatego Krasnoludka. 
105
Krasnoludek, wszakże wiecie,
To najmniejszy człeczek w świecie
I nie straszny ani trocha,
A nad wszystko dzieci kocha!
Król Krasnoludek różny bywa:
110
Jeden Polny — ode żniwa,
Drugi Pszczelny, rządzi ulem,
Ten był — Jagodowym królem. 

Niestety ja Jagodowego króla nie spotkałam, jagód też nie, przecież za wcześnie na świeże, a mrożonych też nie było. Ale to nic, były borówki!!!! To przecież takie większe jagody. Jagody na śniadaniu z okazji Dnia Mamy muszą być.

I wstaję rano, wcześnie i przyjmuję te całusy i uściski od moich łobuziaków. Laurki ręcznie robione, kwiatuszki. I już pędzą dalej, do zabawek, do ścigania się, do kłótni. I nadal nie dochodzi do mnie, że to też moje święto. Tak, jestem mamą ale w tej chwili to święto tylko mojej Mamy. Więc pędzę do kuchni to śniadanie robić... a przede wszystkim świeżą, pachnącą tartę z borówkami.... tak śniadanie bez jagód/borówek to nie świąteczne śniadanie przecież. 

Misia w biegu zatrzymuje się przy stole Mamo, to śniadanie nie z tej ziemi... 

Wrócił, cicho stanął w progu.
Mama śpi? — To chwała Bogu!
Złotych jaskrów narwał w dzbanek,
Kwieciem potrząsł obrus biały. 
A tuż obok filiżanek
355
Dwie krobeczki jagód stały.
Zaś napisał na arkuszu:
„Mojej Mamie zdrowia życzę!”
Nad tym, pełen animuszu,
Wymalował królewicze,
360
A zaś niżej jak róż wianek
Dał pięć panien Borówczanek.
Jak się mama ucieszyła,
Jak wyborna kawa była,
Jak jagody zaraz dano
365
Z miałkim cukrem i śmietaną,
Jak się wszyscy — starzy, mali,
Królewiczom dziwowali.
Jak dom cały kręcąc głową
Stał przed panien tych obrazem,
370
O tym chyba książkę nową
Napiszę wam innym razem! 

Na jagody - Maria Konopnicka

Ty Mamo WIESZ prawda? Ja nie napiszę już nic więcej bo tu ryczę jak głupek totalny.

A na zdjęciach ostatnie dzieło ślubne na zamówienie - kuferek na telegramy i szkatułka na obrączki.




piątek, 13 maja 2016

Mantra













Pamiętam jak parę lat temu, kiedy jeszcze nie miałam dzieci, boże pamiętam te czasy! siedziałam w kuchni mojej ówczesnej znajomej, piłam kawę i tak bardzo już chciałam mieć dom. Tak bardzo jej zazdrościłam. Nie mieszkanie w bloku, nie bliźniaka czy segment na modnym osiedlu. Ja chciałam dom. Taki z dużym ogrodem, z salonem w stylu kolonialnym, z otwartą kuchnią, z przestronnymi sypialniami.

I koniecznie aby w każdym kącie rozbrzmiewał dziecięcy śmiech, aby dźwięczał mi w uszach i świdrował je maksymalnie. I psy, dużo psów, które merdają swoimi białymi ogonami, biegają po ogrodzie, chronią dzieci przed złem.

I ta cisza, z dala od wielkiego miasta, brak tramwajów, spalin, samochodów.

Wtedy to marzenie wydawało się takie odległe, prawie że nie do spełnienia, takie kruche, że nawet bałam się o nim myśleć.

Dziś wydaje się że minęła chwila, a moje marzenie spełnia się..... Spełnia się każdego dnia, każdej minuty. Walczę o te marzenia jak wariatka, nie czekam aż się samo zrobi, oj nie. Ciężko na to pracujemy każdego dnia. Na czas dla dzieci, na ich beztroskę, na własne szczęście, na nie zapomnienie siebie, na ciągłe dbanie o to co już mamy.

I czasem w tej codziennej walce zatracę się. W gonitwie za czasem. Za myślami, za bałaganem, zakupami i ciepłym obiadem.
I potem przychodzi ta chwila gdy siadam i rozkoszuję się bezwstydnie tym co mam.

Rodziną szaloną do granic wytrzymałości. Domem, w którym w każdym kącie słychać śmiechy, krzyki, rozmowy, plany. Ciągle tu ktoś otwiera drzwi. Wchodzi. Wychodzi. Psy szczekają. Merdają się.

Grzeję wodę na herbatę. Wolałabym kawę ale trzymam się sztywno 1 filiżanki dziennie, no góra dwóch (w moim stanie to wskazane). Nie zawsze mam świeżo upieczone ciasto. Częściej są to kupne ciastka. Jak zwykle gdzieś słychać piorącą pralkę. A ja patrzę na ten mój dom, który codziennie tworzę i dbam aby był ostoją dla nich. Żeby czuli się tu kochani, bezpieczni, pewni siebie, pełni wiary w to, że mogą wszystko.

I jak patrzę na tą czwartą sypialnię, co miała być gabinetem, a los zdecydował inaczej, to jakoś tak mi lżej bo wiem, że teraz już w każdym miejscu tego domu zamieszka miłość.

I co z tego, że jeszcze tak wiele przed nami, że nie wykończone wszystko. Że listwy przypodłogowe i ościeżnice czekają na czas swój odpowiedni, że lampy nie wszędzie, że to, siamto i owamto.... ale teraz będzie znowu akcja wystój trzeciego pokoju dziecięcego. I akcja znieśmy pianino z piętra, które tak mozolnie tam wnosiliśmy. I znowu będzie pełno śmiechu.

I jasne, że mogłabym dalej komuś zazdrościć. A to pięknych mebli, a to właśnie domu wymuskanego do granic możliwości, a to samochodu czy sama nie wiem czego. Ale nie zazdroszczę już. Mam swój raj, a na te wszystkie niby-braki nie patrzę, nie analizuję. Nieotynkowany dom nie spędza mi snu z powiek. Nie frustruję się tym, że jeszcze wiata nie gotowa. Wiem, że kiedyś to wszystko będzie i wtedy będę się tym cieszyć, tak jak teraz nową kanapą czy odkurzaczem centralnym.

I tylko pozostaje nam dbać o to aby się zawsze cieszyć z tego co mamy, aby doceniać, nie zapominać, nie gonić w piętkę. Nie patrzeć na innych. Bo co z tego, że ona ma piękny dom, wykończony drogimi bibelotami. Chodzi raz w tygodniu do kosmetyczki. A ja z kosmetyków ostatnio tylko BB krem i tusz do rzęs. Skoro od 3 lat starają się o dziecko i tracą już nadzieję, zmysły i swój związek. I ona oddałaby wszystko aby to dziecko mieć.

Bo to nie sztuka zazdrościć, to potrafi każdy. Sztuką jest żyć swoim życiem. Powtarzać to sobie codziennie. Codziennie. Jak mantrę. Nie zapominać. To chyba najtrudniejsza praca, żeby pamiętać co ważne dla nas.

Pracuję nad paroma nowymi wzorami produktów, o nich wkrótce. Dzisiaj załączam grafiki, które ostatnio znalazłam i pokochałam.

sobota, 7 maja 2016

Majowy spacer

Miałam to wyjątkowe szczęście, że zostałam wychowana przez Mamę, która mnie do niczego nigdy nie zmuszała. Była i jest moim przyjacielem, który motywuje, daje kopa do działania, wierzy w sukces bezgranicznie, nigdy nie wątpi, nigdy nie każe mi robić nic wbrew sobie, szanuje moje poglądy i wybory. Tylko dlatego jestem teraz takim człowiekiem, a nie innym. Mam w sobie tą siłę, którą staram się jak kalka przekazywać moim dzieciom.

Dlatego też nigdy nie każę (tak, jak i mi nie kazano) na siłę witać się soczystym buziakiem z dawno nie widzianą rodziną czy znajomymi. Podanie ręki i zwykłe "dzień dobry" oczywiście tak, ale nie czuję potrzeby zmuszać moich dzieci do całowania się z w sumie dla nich obcymi osobami. Dziwi mnie zawsze więc fakt, dlaczego jest to odbierane jako brak szacunku. Przecież, się grzecznie wszyscy przywitaliśmy... nie zostało użyte ani jedno brzydkie słowo czy gest. Tekst "o popatrz, ona mnie nie lubi", jakoś do mnie w tej sytuacji nie przemawia, bo co ma piernik do wiatraka. Z uporem maniaka staram się tłumaczyć, że przecież to jeszcze dziecko i w dodatku nie zna Ciebie, więc nie ma co się dziwić i zmuszać dziecka skoro się boi. Niby "ciocia" rozumie, ale w oczach widzę dezaprobatę głównie dla mnie, jak ja te dzieci chowam.

Traktuję moje dzieci, jak ciut mniejszych, ale jednak ludzi, osoby, które czują tak samo jak ja i wymagają szacunku. Czy będę chciała żeby, jak dorosną spędzały ze mną czas? Żeby wracały do domu często i nigdy niczym nie zmuszane? Żeby bez skrępowania przyprowadzały swoich znajomych i tych najbliższych sercu też? I czy będę chciała aby pomimo, że już wyfruną z tego domu co im teraz tak pieczołowici tworzę, jednak ciągle tu były, kręciły się, oni albo ich dzieci? Żebym jednak cały czas musiała coś prać, gotować, narzekać że bałagan i nigdy się od nich nie opędzę? Boże, jakże bym chciała.....

I dlatego inwestuję... w nich, w czas spędzony z nimi, w każdą wolną chwilę nie dla siebie a dla nich, w ich szczęście, zaufanie, uśmiech, wspólną zabawę, piknik na trawie, spacery - pomimo, że czasem padam na twarz to wiem, że będąc dla nich nie tylko rodzicem, ale i przyjacielem, będę dla nich tak samo ważna kiedyś, jak dzisiaj.

Dzisiaj sobie zrobiliśmy małą wycieczkę do Parku Cytadela :))))))