poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Na ostatniej nodze



Ostatni miesiąc przed porodem. Czas najwyższy jakieś ubranka pokompletować, pranie zrobić, pokoik przygotować. Matko to już? Ale mi ten czas zleciał. W ogóle nie wiem kiedy. Praktycznie dopiero co szykowałam pokoik dla Misi.

To dopiero były emocje. Mebelki kupione już po 6 miesiącu ciąży. Wszystko poustawiane. Czekało. Ciuszki kupowałam w ilościach szalonych. Włóczyłam się po sklepach i ciągle nie mogłam oprzeć się tym cudnym ubrankom. Pamiętam z jakim sentymentem prałam te małe bodziaki i prasowałam i układałam na nowiutkich półeczkach.
Jak do łóżeczka włożyłam różowiutkiego rożka maskotkę i już nie mogłam doczekać się aż ułożę tam moją Królewnę.
Jak pakowałam torbę do szpitala i chyba ze sto razy zmieniałam koncepcję ubranek dla niej na wielkie wyjście ze szpitala do domu.

I te same emocje towarzyszą mi też teraz! Razem z Misią i Aleksem wzięliśmy się w końcu za przegląd tego co już mamy i segregację. I padłam gdy po raz trzeci zobaczyłam ten sam żółto szary kaftanik z misiem, który kupiłam 6 lat temu i w którym w końcu moja córka wracała ze szpitala. Przecież to było wczoraj! To wczoraj to kupowałam, prasowałam.... nie do wiary że minęło już 6 lat.

Za szybko mi te dzieci rosną.

Kochani ten ostatni miesiąc o dziwo mam mnóstwo sił, których na pewno starczy mi jeszcze na decu. Więc odpowiadając na Wasze liczne pytania czy Pracownia jeszcze czynna, odpowiadam że jak najbardziej tak.

środa, 24 sierpnia 2016

Inaczej



Takie mam swoje pojęcie bycia mamą i taką naturę, że swoje dzieci traktuję, jak pasję i prawdziwe powołanie. Są osoby, które znają mnie jeszcze z czasów, gdy ja i dziecko to był dla mnie termin zupełnie nie do połączenia. Zawsze mówiłam, że ja się nie nadam na matkę, że nie ogarnę, nie pokocham, że bez sensu bo ja się z dziećmi nie potrafię dogadać. A tu nagle trzecia ciąża dobiega końca. Ja jak wariatka cały swój czas poświęcam dzieciom i wiem, że wiele osób mnie nie poznaje. Na szczęście są to osoby, które najwidoczniej nie były tak blisko mnie, jak im się zdawało.

I tak wiele jest przecież modeli macierzyństwa i żaden z nich nie jest zły pod warunkiem, że dziecko czuje się kochane a mama szczęśliwa. Niby banał, ale wciąż zadziwia mnie, jak ciężko nam nie patrzeć na innych przez pryzmat naszego wzoru na bycie SZCZĘŚLIWĄ matką.

Bo czy każdą chwilę poświęcasz dziecku nawet kosztem dopilnowania swoich spraw, zachcianek, potrzeb, byleby tylko być cały czas obecną, czy jednak zostawiasz sporą przestrzeń na własne "ja", bo wiesz że nie możesz być przez nikogo i nic tłumioną.
Wszystkie wakacje, wyjazdy, wyjścia, zawsze z dziećmi, albo jednak potrzebujesz czasem oddechu, spokojnego spaceru brzegiem morza bez martwienia się o soczki, zupki i pieluchy.
Sama zarywasz noce, żeby w dzień nic nie zakłócało ci kontaktu z dzieckiem, albo jednak dziecko czasem musi poczekać, zrozumieć że mama nie jest na każde zawołanie.
Nie potrzebujesz najnowszych ciuchów, nie masz czasu na shopping, bo najważniejsze są potrzeby dziecka, albo jednak cały czas dbasz żeby w Twojej szafie nie zabrakło nowości bo to też daje Ci szczęście.
Odkładasz na bok zbędne spotkania z pseudokoleżankami, jak ktoś Cię naprawdę ceni to spotka się z Tobą i Twoimi dziećmi, bo wie że jesteś tylko wtedy odprężona gdy masz je na oku, albo cyklicznie spotykasz się sama ze znajomymi bo to Twój rytuał i ważna potrzeba.
Uważasz, że w Twoim związku nie potrzeba czasu "tylko we dwoje", wystarczą Wam wieczory, aby nabrać dystansu, albo pomimo że kochacie swoje dzieci nad życie musicie po prostu mieć swoją przestrzeń tylko dla siebie, żeby Wasz związek oddychał.

I Ty i Ty masz 100% pewność, że to co robisz jest dobre i dla Ciebie i dla Twojego dziecka. Oboje jesteście szczęśliwi. Oboje kochacie się nad życie. I tak jest dobrze. Nic byś nie zmieniła, bo byłabyś mniej szczęśliwa.

Więc nie walcz już proszę z opinią tej drugiej, nie polemizuj z nią, nie próbuj narzucić jej swojego modelu, nie zżymaj się, nie oceniaj. Nic nie robisz lepiej. Robisz inaczej.


Na zdjęciach zestaw z Minnie Mouse dla Lenki, żeby nie było, że próżnuję i moja szczęśliwa mordka w obiektywie Aleksa :))))

czwartek, 18 sierpnia 2016

Podpora






Michalina, jako zupełnie bezproblemowy młody człowiek oszczędziła nam histerii gdy w wieku 6 miesięcy szła do klubu malucha na 9 godzin, buntu dwulatka, scen zazdrości po narodzeniu brata, krzyków, tupania nóżką oraz awantur w sklepie z zabawkami. Zawsze idealnie rozumiejąca sytuację, każde wyjaśnienia, potrafiąca rozsądnie ocenić co się wokół dzieje. Świadoma, że kochamy ją nad życie.

Aż tuż przed swoimi szóstymi urodzinami zupełnie niespodziewanie pokazała nam rogi. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że moja czujność wobec niej była uśpiona niczym zimą miś brunatny.

Nagle moja oaza spokoju, zaufania, zgodności i uśmiechu zaczęła mieć fochy na wszystko. Każda moja prośba kończyła się głośnym NIE, fochem, płaczem, tupaniem nóżką, robieniem na złość mnie i wszystkim dookoła. Nic się nie podobało, wszystko było ble. Pomimo spełniania nawet dziwnych zachcianek i tak te muchy w nosie latały wciąż.

Pierwsza reakcja to był szok i niedowierzanie, że to chyba jakiś żart. Że to niemożliwe w jej przypadku. Ale nie. Robiło się coraz gorzej. I co teraz? Nic nie działa. Prośba. Groźba. Kara. Rozmowa. Krzyk. Płacz. Nic.

Tyle mądrych słów wokół. Blogi pełne dobrych rad. Jak w pięciu krokach pokonać bunt dziecka? Jak nie zwariować? A weź jej wreszcie raz przetrzep skórę. A to tak to potem wychodzi to bezstresowe wychowanie. Na za dużo jej pozwalasz, wreszcie Ci weszła na głowę. Ja na Twoim miejscu bym postąpiła bardziej radykalnie....

Do kosza z tym wszystkim.

Postawiłam na swoją intuicję i miłość. Zastosowałam wobec Misi mój autorski pomysł, który niewykluczone działa tylko na moje dzieci, mianowicie mocne przytulanie w momencie wybuchu buntu. Każdorazowo gdy Misia zaczynała ze mną walczyć podchodziłam do niej i po prostu ją przytulałam, mocno, razem z pakietem buziaków. Na początku była zdecydowanie zdziwiona, czy aby normalna jestem, ale już za drugim razem szybko się temu poddała z uśmiechem i widocznym rozluźnieniem napiętych mięśni.

I wiecie co? Pomogło w mig. Myślę, że obecnie jesteśmy na samym finiszu wojny i co najważniejsze nie ma tu przegranych. Ta mała istota w przededniu pójścia do szkoły i narodzin drugiego brata potrzebowała po prostu potwierdzenia, że nadal jest moją piękną królewną i najlepszą córką pod słońcem.  I jak teraz na to patrzę to przecież jest taka naturalna sprawa. Taka oczywista. Obojętnie ile mamy lat, cały czas potrzebujemy bezpiecznego gruntu pod nogami. Cały czas potrzebujemy mieć potwierdzenie, że Ci najważniejsi dla nas ludzie są z nami bezzmiennie i pomimo że świat do przodu pędzi to są pewne rzeczy stałe, nasze podpory. Jakże to oczywiste dla nas dorosłych, a jak łatwo i często zapominamy, że tego samego potrzebują nasze dzieci. Zapominamy albo tak po prostu nam umyka.

Na zdjęciach nowy kufer na skarby, tym razem wzór z misiem i motylkami.





sobota, 13 sierpnia 2016

Na całe gardło









Czasem to już mi tak totalnie odbija. Zatracam się w tym moim macierzyństwie i domatorstwie kompletnie. Szczególnie teraz, gdy mam przerwę w pracy zawodowej. Nowy rytm dnia. Dzieci w domu non stop. Mój rosnący brzuch.

I nie, wcale nie jest cały czas kolorowo. Dopada mnie zmęczenie, dzieciaki wyprowadzają z równowagi aż czasem wyć się chce. Maciej wraca z pracy i już widzi czy miałam zbyt ciężki dzień. Zabiera je wtedy na rowery albo do ogrodu a ja mam chwilę ciszy. Zdarza się że po prostu siedzę w totalnej ciszy. Żeby dojść do ładu.... Ale najczęściej jednak idę w tym czasie do Pracowni. Decu mnie odpręża, wycisza, wyłącza, skupiam myśli rozbiegane ciągle i układam dalszy plan działania.

I zapomniałam już jak to jest jechać autem i nie odpowiadać na setki pytań, zachcianek i rozdzielać rodzące się co minutę kłótnie. A pewnie wszyscy rodzice małych dzieci wiedzą jakie niezliczone ilości dziecięcych spraw i problemów pojawiają się tuż po zamknięciu drzwi samochodu.

I miałam niedawno okazję pojechać sama autem. Tylko ja, pies i ulubione płyty cd. Machinalnie wrzuciłam pierwszą lepszą cd z samochodu i podkreciłam głos.

O rany... przecież ja zawsze jeździłam z full głosem śpiewając jak szalona. Normalnie poczułam się jak po pierwszej w pełni przespanej nocy po narodzinach Misi.... przypomina się wtedy człowiekowi ten prawie nieistniejący czas "przed dziećmi".

No więc po dwóch godzinach w aucie drąc się do upadłego wróciłam do moich blondasków i stwierdzam, że mam najgrzeczniejsze dzieci na świecie, tylko ja po prostu za rzadko jeżdżę sama samochodem.....

A dzisiejszy post sponsoruje komódka po renowacji. Przygotowana przeze mnie specjalnie dla Misi, jako nowy wystrój pokoiku z okazji pójścia do pierwszej klasy :))) Jeszcze czeka mnie biurko. Jak skończę wszystko oczywiście się pochwalę :))))

sobota, 6 sierpnia 2016

Brak reguł





Nigdy jakoś nie uważałam siebie za spiętą mamuśkę, raczej za bardzo wyluzowaną. Oczywiście są pewne zasady których się trzymamy, ale jest ich niewiele.

Pomimo to jednak usłyszałam od Macieja na początku wakacji "wyluzuj, są wakacje niech mają frajdę". Hmmmm pomimo lekkiego ukłucia w moją maminą dumę stwierdziłam, że co mi tam, wyluzujemy na wakacje.

Kurczę zadziałało i to ze zdwojoną siłą, dzieciaki szczęśliwe, ja odstresowana.

Po pierwsze - brak ciśnienia na godzinę pójścia spać.

Zawsze z uporem maniaka dbam, aby po 19:00 już jeść kolację, sprzątać pokoje i myju myju, książeczka i spanie. Zwyczaj fajny, bo o 21:00 często miałam już wolny wieczór. Ale w wakacje okazało się z tym więcej męczarni niż pożytku. Bo o 19:00 to ja dopiero kończę pracę w ogrodzie, a to akurat wtedy jest najlepsza zabawa na trampolinie, a w sumie jeszcze jest jasno więc można się poszwędać na kawę i maliny do Mamy, a to znowuż dopiero co upał ustał i jest czym oddychać więc miło posiedzieć na tarasie...  no mnóstwo fajnych rzeczy się jeszcze dzieje więc szkoda tych ciepłych wieczorów.
Na taras wjeżdża więc jakieś szybkie żarełko i dalejże korzystać z dnia póki jasno. O jakże cudownie zgarniać dzieci tuż przed zmrokiem umorusane, prawie śpiące, uśmiechnięte, szybko myć je i z satysfakcją odkryć, ze znowu zasnęły w trakcie pierwszych 3 minut bajki.

Po drugie - a bawcie się w co chcecie byleby to nie były to skoki z okna...

Cały czas moderuję im zabawy. Wymyślam różne gry, zabawy klockami, lalkami, w chowanego, czytamy, rysujemy, no jednym słowem skrupulatnie ułożony plan rozwojowy. Ale nie teraz. Odkryłam, że i bez moich moderacji oni potrafią zaaranżować świetne zabawy i to niektóre nawet bardzo rozwijające. Szukają dinozaurów w ogrodzie, otwierają restaurację pod sosną i gotują, biegają prawie nago po trawie i polewają się wodą, rysują kredą gdzie popadnie.... śmieją się przy tym i kłócą, że aż miło. Całe szczęście, że sąsiedzi niebędący naszą rodziną są w miarę daleko, bo hałas czasem u nas jakby tu czwórka co najmniej dokazywała. Jest tylko jedna zasada - zawsze sprzątają po swoich wygłupach.

Po trzecie - a siedźcie w tej wodzie ile wlezie

Ileż to razy wyjmowałam ich z wody w basenie, nad morzem czy jeziorem płaczących, że jeszcze nie chcą kończyć zabawy. A niech siedzą powiedziałam sobie teraz. Cały rok czekają na to jezioro, na te fale w morzu. Niech pływają. Okazuje się, że bez mojego stresu o to, że się zaziębią oni sami nie siedzą o wiele dłużej w wodzie niż przyzwoitość każe. Sami wychodzą i chcą już kończyć, jeść, pić i w ogóle.
Bez płaczu, bez zmuszania, wyluzowani, zadowoleni.
I żadne z nich się nie rozchorowało.

Po czwarte - jak zgłodnieje to wróci

A jeszcze mięsko, a jeszcze pół bułeczki, szyneczka, pomidorek.... Po co mi to? Jak nie zje śniadania to pochłonie cały obiad, albo kolację, z głodu nie padnie.
Lody też jemy codziennie i gofry i słodkie, zęby mam nadzieję to wytrzymają. 
Często jemy na dworze, gdzieś w przelocie, na tarasie, chwycą arbuza i dalej lecą się bawić, albo maliny prosto z krzaka. Jabłko z sadu, trochę kwaśne jeszcze ale to nieważne.

Po piąte - korzystamy z lata bez ograniczeń

Jazda na rowerze, pływanie, łódka, spacery po lasach, spotkania z przyjaciółmi, szaleństwo na trampolinie, ognisko, liczenie chmur, szukanie żabek - ogólnie wszystko co można robić latem bez reglamentacji, bez strofowania, bez zakazów. Chlapanie się w kałużach po deszczu, czemu nie? Czemu tylko delikatnie? A niech się umoczą w tych kałużach ile chcą. Chcą się uczyć chodzić po drzewach? Proszę bardzo :) Po to w końcu jest lato.

To ja biegnę sprawdzić co wykombinowali, bo piszę tu posta a coś za cicho jest na górze. A wiadomo, że jak się ma dzieci to cisza jest podejrzana :))

Na zdjęciach klucznik, który zrobiłam dla samej siebie, bo już mam dosyć ciągłego szukania kluczy po torebkach i kieszeniach.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Moje lustro

Mamo, dlaczego ja nie mam prostych włosów, tylko kręcone? Chciałabym mieć takie jak Pola :(

Padło pytanie od mojego Aniołka. Uwielbiam ją w tych włosach. Anielskich. Ciągle niesfornych. Układanych przez wiatr. Niedających się uczesać w żadną gładką fryzurkę. I to że Ona ciągle musi mieć je rozpuszczone. Że potem trudno je rozczesać. I to jak odgarnia je lekko, gdy spadają na twarz.

Pytanie jednak mnie nie zdziwiło. Wręcz przeciwnie. Doznałam małego deja vu. Ileż to ja razy zazdrościłam koleżankom ich prostych włosów. Nienawidziłam swoich loczków, których skręt był tym większy im na dworze było wilgotniej. Tej grzywki, która pomimo moich zabiegów nieustannych i tak zawsze wywijała się niemiłosiernie na różne strony. Ciągłego braku pomysłu na jakąkolwiek sensowną fryzurę.

I tak sobie dziś o tym myślę z lekkim uśmiechem. Matko, przecież teraz za nic w świecie bym się z nikim nie zamieniła ani na fryzurę, ani na figurę, na nic kompletnie. I podziwiam osoby, które tą pewność siebie i wartość własnego ja odkrywają tak wcześnie. Mi to zajęło całkiem sporo czasu. I nie chodzi tylko o włosy.

To poczucie ogromnej wartości samej siebie. Pewności co w życiu dla mnie ważne, gdzie to moje prawdziwe odbicie w lustrze.

Bo nie warto przeglądać się w oczach innych ludzi, szukać na siłę przyjaźni, miłości.... To tak, jak z tymi włosami. Każda chce mieć inne niż ma. Ta co ma kręcone myśli, że będzie mieć łatwiej w życiu z prostymi, a ta co ma proste ciągle używa lokówki i wałków, bo proste to takie jakby ulizane ciągle.

I tak dążymy wciąż do jakiegoś ideału wymyślonego przez samych siebie, narzuconego tylko przez nasze własne widzi mi się. Chcemy zadowolić innych. Odbić się w ich lustrach.

A to tak nie działa. Bo nawet jeśli będę idealnie taka, jaką chcą mnie widzieć inni, to czy będę naprawdę sobą? Czy będę wtedy szczęśliwa? Czy nie lepiej poszukać akceptacji siebie? Znaleźć swoją własną drogę? A na pewno wtedy na tej drodze znajdą się ludzie, którzy pokochają mnie taką jaką jestem.

Miłość, która kupuje mój cały pakiet wad i zalet. Która wspiera, rozśmiesza, podnosi z kolan, trzyma za rękę, a gdy trzeba daje kopa na dobry start. Nie podcina skrzydeł, akceptuje wszystkie moje wybory, nie zwraca uwagi na szczegóły. Dba i troszczy się o całokształt. Wkurza się tylko na pięć minut. Po prostu kocha.

Przyjaźń, która nie potrzebuje szukać czasu na spotkanie w kalendarzu.  Po prostu jest, zawsze. Odezwie się, zapyta jak leci. Przyjedzie na szybką kawę, nawet z daleka. Nie czeka na perfekcyjne spotkania, wymuskane jak z filmu. Nie traktuje jak, kolejne zadanie do odhaczenia. Akceptuje wszystkie "dziwactwa", nie lekceważy tego co dla mnie ważne.

Pasja, która daje odskocznię, sens, zaprząta myśli, snuje plany, nie pozwala usiedzieć na miejscu.

Do pewnego momentu, robiłam wszystko by te włosy były proste, używałam prostownicy, kosmetyków prostujących i wygładzających włosy, traciłam mnóstwo czasu, Gdy zrozumiałam, że te moje kręcone są jednak fajne zmieniłam kosmetyki, odżywki, szampony, prostownicę na suszarkę z dyfuzorem i odkryłam, że to te rzeczy do mnie pasują a nie prostownica. Wszystko nagle po prostu jest ze sobą kompatybilne.

I tego wyluzowania i odnalezienia pasujących do Ciebie, córeczko, akcesoriów Ci życzę. Nie zmieniaj siebie, zmień otoczenie. Znajdź swoje lustro. Dopiero wtedy nikt Cię nie zrani. Nie zranią Cię fałszywe uśmiechy, słowa, udawane uczucia. Bo wokół Ciebie będą pasujące do Ciebie osoby. A przede wszystkim Ty sama będziesz do siebie pasować.

Poniżej nasze wakacje na paru złapanych momentach :)))