wtorek, 25 października 2016

Blanka

Musiało upłynąć trochę minut, godzin, dni, a nawet prawie cztery tygodnie abym nabrała odwagi. Abym potrafiła o tym pomyśleć, napisać. Przetrawić to w sobie.

Odejście bliskiej istoty jest bolesne zawsze, ale jednak łatwiejsze gdy mamy choć chwilę aby się do tego przygotować. Nam Blanko nie było to dane. Niestety. Dlatego muszę o Tobie napisać, aby uczcić naszą przyjaźń..

Dziś już możesz być dumna, że Twoje szczeniaki odchowałam. Są piękne, rosną i z dnia na dzień nabierają sił. Twoja córka Mela zostaje z nami, jako cząstka Ciebie. Biegaj kochana za tęczowym mostem, choć ja wiem że za daleko nie pobiegniesz bo Ty zawsze najwierniej z nami tylko spacerowałaś.

Psy uczą nie tylko tej bezgranicznej miłości ale też niestety i straty, czasem niespodziewanej i zbyt szybkiej, niesprawiedliwej, nie dającej nawet szansy na walkę.

Blanka to nasz pierwszy pies. Najwierniejsza. Zawsze z nami. Właśnie miała zacząć cieszyć się psią emeryturą.... dlatego jej odejście jest tak bardzo bolesne.

Nasz dom to dzieci, my i psy i wiem, że to się nie zmieni. I pomimo, że czasem narzekam na kłaki psie, które wszędzie i ten piach niekończący się, to będą. Bo one uczą nas narodzin, opieki, walki, konsekwencji, miłości, pamięci. Odrywają od tego co mało ważne, sprowadzają do pionu, pokazują dystans do wszystkiego. Wywalają na siłę na spacer, do lasu, do natury, a tylko tam my człowieki żyjące w takim biegu możemy odnaleźć siebie.








niedziela, 16 października 2016

Wschody słońca




Tyle wschodów słońca co po porodach to się w życiu nie naoglądam. Ja człowiek nocny. Gdy ciemno mogę coś robić, za to poranki zawsze bywają ciężkie. Teraz gdy jestem na tzw. "żądanie" i często rankiem zaspokajam nieposkromiony głód najmłodszego, oglądam wschód słońca niemal codziennie.

Pola moje ukochane zazwyczaj w jesiennej mgle lub toną w deszczu. Tak szaro, buro, pusto za oknem. Ten mój ogród znowu nieuporządkowany na zimę, taki mokry. Wspomnieniem lata są jeszcze nie pochowane zabawki dzieci i niezłożona trampolina. W domu jeszcze tak cicho, wszyscy śpią.

I jestem tak bezgranicznie wdzięczna losowi, że tutaj w środku tak ciepło, przytulnie, bezpiecznie. Że mogę sobie ze spokojem w sercu patrzeć na te jesienne poranki. Że tak mi lekko na sercu. I to że zdrowi jesteśmy. I więcej mi do szczęścia nie trzeba.

I myślami jestem z tymi co zabiegani. Kawy rano dopić nie zdążą. Śniadania porządnego nie zjedzą i pędzą w ten jesienny dzień pełni narzekania, irytacji, wydumanych problemów. W tym szalonym pośpiechu nie zauważają że szary poranek już stał się południem, że czasem słońce wyjrzy zza chmur. Że ten deszcz tak równo pada.

I tak mija kolejny dzień. Niezauważony.

Skupiamy się na tym, aby wykonać plan. Aby szef był zadowolony. Aby strategicznie rozegrać sprawę z kolegami z pracy. Aby dzieci porozwozić gdzie trzeba i pozbierać potem.

Ale ile razy w ciągu dnia, baa chociaż tygodnia zamykamy oczy, choć na chwilę i poszukujemy w głowie tych najprostszych rzeczy, które sprawiają nam radość? Definiują nasze szczęście. Bo dla jednych to będzie zdrowie, dla innych rodzina, znajomi, nowy samochód, niezależność, wolność. I tak naprawdę nie ważne co to jest. Ważne aby wiedzieć za czym tak naprawdę gonimy. Po co to wszystko? Co jest tym celem? I żeby umieć dostrzec, kiedy cel już blisko lub osiągnięty i cieszyć się nim.

Jest taki fajny program, który namiętnie oglądam razem z dzieciakami "Pan Robótka", który pokazuje, jak wykorzystać do zabawy wszelkiego rodzaju materiały. Po zrobieniu każdej swojej robótki kończy to zdaniem "zróbcie taką samą w domu i bawcie się nią".

I jak często my dorośli "budujemy" sobie nasz cel a potem kiedy już gotowy nawet chwili się nim nie "pobawimy", nie docenimy, nie uśmiechniemy się, że "to" mamy. Tylko gonimy za czymś kolejnym.

Budujemy piękny dom, ale w nim nie mieszkamy. Bywamy tam tylko, jak w hotelu. W przelocie. Nie wylegujemy się na sofie z dziećmi u boku. Nie nabrudzimy w kuchni podczas wspólnego gotowania. Nie czytamy przy kominku tych wszystkich modnych książek z biblioteczki. Nie spoglądamy w okno podczas odśnieżania schodów z radością w sercu, że najbliżsi w ciepełku radują się chwilą.

Nie. Bo nie ma na to przecież czasu. Bo kolejne plany i cele do zrealizowania.

Dzisiejszy post sponsoruje moja najnowsza donica. Uwielbiam ją. Tylko moja.

niedziela, 9 października 2016

Taki wzór



Woda mineralna, dwa soki, jabłka, pomidory, dwa rodzaje wędlin, chleb ziarnisty, jogurty, ciastka, gorąca zupa, kotlety, fasolka szparagowa i Bóg wie co jeszcze kryją te siatki i mała, przenośna lodóweczka... nie ważne że ja przecież nie dam rady tego zjeść, że w szpitalnej szafce nie ma gdzie tego trzymać. Jestem po porodzie, więc powinnam się odżywiać. Mamy nie przegadasz....

Pomimo, że codziennie gadamy. To ciągle nienagadane. Przy tym szpitalnym łóżku nadajemy jak dwie katarynki. Jak to my, o wszystkim i o niczym konkretnym. Najwięcej o psach, ale też parę ploteczek. Zerkamy sobie co chwila na to śpiące zawiniątko z niekłamaną miłością. Nie tylko ja już całkiem doświadczona mama, babcia też już zaprawiona w boju. Wie, że warto mi zaufać w kwestii dzieci. Nie zamęcza radami z minionej epoki. Kwestię przegrzewania dzieci traktujemy bardziej, jak anegdotkę.

Moja Mama zawsze widzi we mnie najpierw swoją córkę, o którą nadal musi dbać.

I leży ze mną dziewczyna młoda, do której też przyszła Matka. Na dzień dobry jakoś tak oschle, obie nieporadne jakby się drugi raz w życiu widziały. Na prośbę córki, żeby coś do jedzenia przywiozła pożywnego, bo szpitalne jedzenie nie powala, wyjmuje dwa twixy, snickersa i serek homogenizowany..... nie rozmawiają ze sobą prawie wcale. Matka, jak coś powie to tylko krytykę wylewa, że ta córka nie potrafi o dziecko należycie zadbać. Że źle karmi, że nie tak trzyma i oczywiście dziecku zimno bo przecież rączki takie chłodne. Córka poddenerwowana, ręce jej się trzęsą. Patrzą w moją stronę, gdzie cisza i spokój.  O widzisz, jak trzecie będziesz miała to może dojdziesz do takiej wprawy...

I Ona się potem dziwi, że ja taką matką a nie inną jestem. Że dla nich wszystko, że rozpieszczam, zabieram ze sobą wszędzie, na krok nie odstępuję, chucham i dmucham, przeżywam i cały czas myślę o nich najpierw.

Nie mogę się rozstać. Dlatego wszędzie gdzie tylko zamarzę pojechać, jadą ze mną, dzielą moje pasje, tak jak ja dzielę ich.

Nie są dla mnie żadnym ograniczeniem, żadną przeszkodą.

I Ona się potem dziwi, że pomimo iż czasem dają mi solidnie w kość bronię ich jak lwica i słowa złego powiedzieć nie dam. Że serce miękkie do nich mam i konsekwentna nie jestem.

Że cierpliwa, że na za dużo im pozwalam.

Ona mi za wzorzec wszystkiego co macierzyństwem zwą jest przecież.

sobota, 1 października 2016

Aby chciało się chcieć










I żeby tak każdego dnia znaleźć chwilę dla siebie nawzajem.

Na porannego całusa. Na "miłego dnia Kochanie" rzuconego gdy już jest się prawie spóźnionym.

Na telefon w ciągu dnia, albo i dwa lub ze trzy nawet, aby spytać jak mija dzień i co tam słychać.

Na sekundę ciszy po obiedzie przy herbacie.

A nade wszystko, gdy już cały harmider ucichnie, a we wszystkich sypialniach oczęta zamknięte zostaną, główki pogłaskane i ucałowane, a bajki poczytane, na wspólny spacer z psami, na kawę na werandzie i rozmowę spokojną.

I żeby zawsze nam się chciało przynieść temu drugiemu tą kawę skoro samemu sobie się robi. I zapytać czy chce gryza kanapki.

I opowiadać sobie durnowate dowcipy. I śmiać się z tych samych programów w telewizji.

I niezmiennie być dla siebie przyjaciółmi zakochanymi po same uszy.

Na zdjęciach biurko, które przeszło małą renowację - specjalnie dla Misi. Już od ponad miesiąca ten komplet wraz z komodą stoi w Jej pokoiku, ale dopiero dzisiaj udało mi się uwiecznić je na zdjęciach. Oczywiście ostatnie zdjęcie to biureczko przed tym, jak wpadło w moje ręce. Kolorystyka typowo dziewczęca, motyw sowi na zamówienie Pierworodnej :))))