czwartek, 25 lutego 2016

Tak też można

Co mnie mile zaskakuje dostaję od Was coraz więcej wiadomości dotyczących tego, jak rzuciłam korpo i o tym, jak to "życie po korpo" się potem układa. Nie czuję się bynajmniej ekspertem w tej sprawie, ponieważ korpo rzucałam tylko raz, więc to tylko jedno, moje doświadczenie życiowe ale jak najbardziej mogę się podzielić moimi odczuciami w tym temacie.

Bo to nie jest tak, że korporacja sama w sobie jest zła. Przecież pracuje w nich wiele osób na całym świecie i dobrze, tu nie chodzi o to aby generalizować. Tu chodzi o to czy korpo jest dobre właśnie dla mnie, czy ja naprawdę tu się spełniam? Pnę się po szczeblach kariery, zbieram niesamowite doświadczenia, pracuję w prestiżowym środowisku, do pracy przychodzę pięknie ubrana i perfekcyjnie umalowana, na błyszczących płytkach stukają moje nowe szpileczki od Manolo Blahnika, zarabiam ekstra pieniądze, jeżdżę na super wycieczki. Żyję bez zmartwień co mam do garnka włożyć, bo chociaż zestaw od Philipiaka stoi i pięknie się błyszczy to i tak co dzień jem na mieście, bo kto by tam przy garach miał czas stać. I ok, jeśli mi to pasuje to niech tak będzie, czemu to zmieniać, nie będę się zmuszać.

Ale co jeśli mi to już nie pasuje? Co jeśli zamiast oszałamiającej kariery chciałabym usiąść na dywanie i spokojnie ułożyć puzzle z dzieckiem? Jeśli najważniejsze dla mnie jest popołudnie w gronie rodzinnym z beztroskim uśmiechem i głową wolną, którą nie zaprząta praca? Od ekskluzywnych wnętrz w pracy wolę ekskluzywne relacje z ludźmi, bliskie znajomości, uśmiech, spokój, życzliwość, pomocną dłoń. Zimne płytki zamieniam na ciepłą wykładzinę, a szpilki na baleriny (w końcu trzeba dbać o żylaki). Zarabiam mniejsze pieniądze, ale na wycieczki też jeżdżę i są jeszcze bardziej ekskluzywne ponieważ mam z kim dzielić wrażenia, krajobrazy, jedzenie, zabawy w piasku, kąpiel i dziką radość jaką daje jedynie uśmiech dziecka. Tak, takie życie właśnie mi pasuje i nie zamieniłabym go na żadne inne. Decyzja, jaką podjęłam była dla mnie najlepszą.

Poszłam jednak na skróty i nie od razu znalazłam pasję decu, znalazłam po prostu inną pracę. Nie korpo, bliżej domu, z rodzinną atmosferą, ze zrozumieniem, bez mobbingu. Po korpo nie wierzysz, że w ogóle tak może być. Że jak wyjdziesz punktualnie to szef Cię nie wciągnie na czerwoną listę. Że ludzie ci są pomocni, a nie wietrzą wszędzie twoje potknięcia, To duży komfort pracy, to niesamowita ulga.

Jednak nie zawsze jest kolorowo, mniejsza firma to niższa pensja, to niższy standard życia, to zawsze coś za coś. Sama musisz sobie odpowiedzieć na pytanie czy to zniesiesz czy akurat dla Ciebie skórka jest warta wyprawki? Między innymi to nas pchnęło do myśli o WoodPassion. Mamy zdrowe ręce, mądre głowy, pomysły, umiejętności, chęci - dlaczego nie?

Potem poszło już z górki :) Dłuższy rozbieg i wreszcie weszliśmy na odpowiednie tory :) Pracujemy teraz dużo, nawet bardzo dużo. Ale w innych realiach, innym komforcie w innej kondycji psychicznej.

Nie zawsze jest kolorowo, ale zawsze mamy wybór na czym się skupić, co jest w danym momencie najważniejsze. Wszystko wreszcie jest na swoim miejscu.

Więc jeśli i Ty czujesz, że korpo to nie to, nie spalaj się dłużej, nie zadręczaj. Pytasz czy da się wyżyć? No da się :) Samo nic nie przyjdzie, ale my ludzie po korpo nauczeni jesteśmy przecież ciężkiej pracy :) To zaskakujące jak wiele z doświadczenia w korporacji wykorzystuję na co dzień, niesamowite. Ta energia, to zorganizowanie, ten fighting, a że walczę o swoje szczęście to zaangażowanie jest ogromne.

piątek, 19 lutego 2016

Już jestem :)

Tak, wiem wiem, nie było mnie tu trochę, praktycznie nigdzie mnie nie było. Kiedyś Wam opowiem, ale muszę sobie sama najpierw wszystko odpowiednio posegregować, poukładać :)

Czasami są takie dni, że człowiek, który zawsze może i ma na wszystko siły i ogarnia tysiąc spraw, i ma na wszystko czas i tryska energią... czasami nawet taki człowiek pada na twarz.

Chodzi przygarbiony, w starym dresie, z rozwianym włosem i brakiem humoru i bez energii. I patrzy na to wszystko co przez niego leży i piętrzy się: pranie, zmywanie, czytanie książek, zakupy, emocje, nienapisane smsy, niewykonane telefony, niezrobione paznokcie i zastygłe resztki jedzenia na patelni.

I nie ma na to wszystko już ochoty i siły i chce się położyć do łóżka i spać.

No i ma prawo taki człowiek przecież do chwilowej niemocy. Bez wyrzutów dla samego siebie.

I potem ten człowiek śpi, a okazuje się że świat się nie wali, że ktoś inny zrobi zakupy, ogarnie żywienie rodziny, pobawi się z dziećmi. Uśmiechnie się, pokaże swoją siłę i wsparcie i położy towarzystwo spać i nakarmi psy i pomyśli o wszystkim. I nagle niespodziewane smsy i telefony piszą i dzwonią się same. Sama z siebie wpada koleżanka z ciastkami i nie oczekuje super humoru w zamian, i dzieci są uśmiechnięte, nie kłócą się, nie narzekają, tylko tulą się do szyi z tym swoim nieodłącznym "kocham Cię mamo".

I wtedy takiemu człowiekowi raźniej, że jednak może sobie dać chwilę oddechu, że może zaniemóc, że ta machina się pokręci, że nikt nie oczekuje od człowieka bycia robotem, że człowiek jest tylko człowiekiem.

Bardzo jestem dumna, że te wszystkie emocje i uczucia, na którymi codziennie pracujemy i o które dbamy, jak o najpiękniejsze kwiaty są tak silne. Że mam wokół siebie ludzi, którzy gdy trzeba dają mi swoją mega siłę.

Do pracowni też wróciłam, niedługo pochwalę się nowościami :)))))

Ściskam Was mocno kochani!


wtorek, 2 lutego 2016

Szczerą być



I już nie raz ta szalona szczerość obróciła się przeciw mnie. Zawsze muszę coś palnąć. Powiedzieć co myślę. Co czuję. Trzymanie języka za zębami to nie dla mnie. Nie potrafię długo tłumić czegoś w sobie. Nie potrafię nie powiedzieć. Nie wyrzucić z siebie. Jak coś mi się nie podoba, rani mnie czy moich bliskich to od razu działam. Panie z przedszkoli moich dzieci mają przefikane, bo od razu działam jak cokolwiek mi się nie podoba. Czasem narobię burzy w szklance wody, ale jeśli chodzi o dzieci to jakoś nie potrafię zamilknąć.

Czasem swoją szczerość lokuję nie w te osoby, które potrafią odpowiednio ją zaakceptować, docenić ją. Bo to nie jest szczerość, która rani. Nie mówię koleżance, że źle jej w nowej fryzurze jak wiem że długo nosiła się ze zmianą. Moja szczerość w tym wypadku nie spowoduje że włosy jej odrosną, a tylko sprawi jej to przykrość. Ale gdy ktoś rani moje uczucia nie potrafię siedzieć cicho.

Ale tak jak sobie myślę, to na dłuższą metę dobrze na tym wychodzę. Koniec końców lepiej wiedzieć kto jest twoim przyjacielem,a kto ucieka po pierwszym lepszym nieporozumieniu.

Ale to chyba nie jest rudne być szczerym do kogoś. Gorzej w drugą stronę. Jak już ktoś jest szczery wobec nas bronimy się jak charpie. Stajemy okoniem. Zjeżamy się. Od razu taka nerwowa mina. Sztywne plecy. Zasiśnięte zęby. Postawa obronna. Nie słyszymy intencji, nie chcemy znać pobudek, tylko od razu się bronimy. A że najlepszą obroną jest atak to przechodzimy do konfrontacji. Tak, ja to źle zrobiłam? Szkoda że nie widziałaś, jak ty to robisz. Ja nie sprzątam? A widziałaś ile ty zostawiasz rzeczy po sobie? Ja nie mam dla ciebie czasu,a ty co nie możesz zadzwonić? Ja zrobiłam błąd? A weź popatrz na siebie i się lepiej zastanów. 
I nie ważne czy ktoś coś w dobrej wierze, czy nie. Ważne że ma coś do mnie więc muszę szybko poszukać wiadra brudów na niego. I kłótnia gotowa. Koniec przyjaźni, miłości, zaufania. Rozgoryczenie.

I jeśli ciągle tak masz to może zastanów się, że to nie w innych, to coś w Tobie jest do zmiany, pracy nad sobą....

Na zdjęciu krzesełko dla Michała z grafiką przesłaną przez jego Mamę

Follow my blog with Bloglovin