sobota, 5 listopada 2016

Zmiana adresu bloga

Kochani zmieniam adres bloga. Przechodzimy na własną domenę. Zapraszam serdecznie na:

http://pracowniawoodpassion.pl/

Do zobaczenia!

wtorek, 25 października 2016

Blanka

Musiało upłynąć trochę minut, godzin, dni, a nawet prawie cztery tygodnie abym nabrała odwagi. Abym potrafiła o tym pomyśleć, napisać. Przetrawić to w sobie.

Odejście bliskiej istoty jest bolesne zawsze, ale jednak łatwiejsze gdy mamy choć chwilę aby się do tego przygotować. Nam Blanko nie było to dane. Niestety. Dlatego muszę o Tobie napisać, aby uczcić naszą przyjaźń..

Dziś już możesz być dumna, że Twoje szczeniaki odchowałam. Są piękne, rosną i z dnia na dzień nabierają sił. Twoja córka Mela zostaje z nami, jako cząstka Ciebie. Biegaj kochana za tęczowym mostem, choć ja wiem że za daleko nie pobiegniesz bo Ty zawsze najwierniej z nami tylko spacerowałaś.

Psy uczą nie tylko tej bezgranicznej miłości ale też niestety i straty, czasem niespodziewanej i zbyt szybkiej, niesprawiedliwej, nie dającej nawet szansy na walkę.

Blanka to nasz pierwszy pies. Najwierniejsza. Zawsze z nami. Właśnie miała zacząć cieszyć się psią emeryturą.... dlatego jej odejście jest tak bardzo bolesne.

Nasz dom to dzieci, my i psy i wiem, że to się nie zmieni. I pomimo, że czasem narzekam na kłaki psie, które wszędzie i ten piach niekończący się, to będą. Bo one uczą nas narodzin, opieki, walki, konsekwencji, miłości, pamięci. Odrywają od tego co mało ważne, sprowadzają do pionu, pokazują dystans do wszystkiego. Wywalają na siłę na spacer, do lasu, do natury, a tylko tam my człowieki żyjące w takim biegu możemy odnaleźć siebie.








niedziela, 16 października 2016

Wschody słońca




Tyle wschodów słońca co po porodach to się w życiu nie naoglądam. Ja człowiek nocny. Gdy ciemno mogę coś robić, za to poranki zawsze bywają ciężkie. Teraz gdy jestem na tzw. "żądanie" i często rankiem zaspokajam nieposkromiony głód najmłodszego, oglądam wschód słońca niemal codziennie.

Pola moje ukochane zazwyczaj w jesiennej mgle lub toną w deszczu. Tak szaro, buro, pusto za oknem. Ten mój ogród znowu nieuporządkowany na zimę, taki mokry. Wspomnieniem lata są jeszcze nie pochowane zabawki dzieci i niezłożona trampolina. W domu jeszcze tak cicho, wszyscy śpią.

I jestem tak bezgranicznie wdzięczna losowi, że tutaj w środku tak ciepło, przytulnie, bezpiecznie. Że mogę sobie ze spokojem w sercu patrzeć na te jesienne poranki. Że tak mi lekko na sercu. I to że zdrowi jesteśmy. I więcej mi do szczęścia nie trzeba.

I myślami jestem z tymi co zabiegani. Kawy rano dopić nie zdążą. Śniadania porządnego nie zjedzą i pędzą w ten jesienny dzień pełni narzekania, irytacji, wydumanych problemów. W tym szalonym pośpiechu nie zauważają że szary poranek już stał się południem, że czasem słońce wyjrzy zza chmur. Że ten deszcz tak równo pada.

I tak mija kolejny dzień. Niezauważony.

Skupiamy się na tym, aby wykonać plan. Aby szef był zadowolony. Aby strategicznie rozegrać sprawę z kolegami z pracy. Aby dzieci porozwozić gdzie trzeba i pozbierać potem.

Ale ile razy w ciągu dnia, baa chociaż tygodnia zamykamy oczy, choć na chwilę i poszukujemy w głowie tych najprostszych rzeczy, które sprawiają nam radość? Definiują nasze szczęście. Bo dla jednych to będzie zdrowie, dla innych rodzina, znajomi, nowy samochód, niezależność, wolność. I tak naprawdę nie ważne co to jest. Ważne aby wiedzieć za czym tak naprawdę gonimy. Po co to wszystko? Co jest tym celem? I żeby umieć dostrzec, kiedy cel już blisko lub osiągnięty i cieszyć się nim.

Jest taki fajny program, który namiętnie oglądam razem z dzieciakami "Pan Robótka", który pokazuje, jak wykorzystać do zabawy wszelkiego rodzaju materiały. Po zrobieniu każdej swojej robótki kończy to zdaniem "zróbcie taką samą w domu i bawcie się nią".

I jak często my dorośli "budujemy" sobie nasz cel a potem kiedy już gotowy nawet chwili się nim nie "pobawimy", nie docenimy, nie uśmiechniemy się, że "to" mamy. Tylko gonimy za czymś kolejnym.

Budujemy piękny dom, ale w nim nie mieszkamy. Bywamy tam tylko, jak w hotelu. W przelocie. Nie wylegujemy się na sofie z dziećmi u boku. Nie nabrudzimy w kuchni podczas wspólnego gotowania. Nie czytamy przy kominku tych wszystkich modnych książek z biblioteczki. Nie spoglądamy w okno podczas odśnieżania schodów z radością w sercu, że najbliżsi w ciepełku radują się chwilą.

Nie. Bo nie ma na to przecież czasu. Bo kolejne plany i cele do zrealizowania.

Dzisiejszy post sponsoruje moja najnowsza donica. Uwielbiam ją. Tylko moja.

niedziela, 9 października 2016

Taki wzór



Woda mineralna, dwa soki, jabłka, pomidory, dwa rodzaje wędlin, chleb ziarnisty, jogurty, ciastka, gorąca zupa, kotlety, fasolka szparagowa i Bóg wie co jeszcze kryją te siatki i mała, przenośna lodóweczka... nie ważne że ja przecież nie dam rady tego zjeść, że w szpitalnej szafce nie ma gdzie tego trzymać. Jestem po porodzie, więc powinnam się odżywiać. Mamy nie przegadasz....

Pomimo, że codziennie gadamy. To ciągle nienagadane. Przy tym szpitalnym łóżku nadajemy jak dwie katarynki. Jak to my, o wszystkim i o niczym konkretnym. Najwięcej o psach, ale też parę ploteczek. Zerkamy sobie co chwila na to śpiące zawiniątko z niekłamaną miłością. Nie tylko ja już całkiem doświadczona mama, babcia też już zaprawiona w boju. Wie, że warto mi zaufać w kwestii dzieci. Nie zamęcza radami z minionej epoki. Kwestię przegrzewania dzieci traktujemy bardziej, jak anegdotkę.

Moja Mama zawsze widzi we mnie najpierw swoją córkę, o którą nadal musi dbać.

I leży ze mną dziewczyna młoda, do której też przyszła Matka. Na dzień dobry jakoś tak oschle, obie nieporadne jakby się drugi raz w życiu widziały. Na prośbę córki, żeby coś do jedzenia przywiozła pożywnego, bo szpitalne jedzenie nie powala, wyjmuje dwa twixy, snickersa i serek homogenizowany..... nie rozmawiają ze sobą prawie wcale. Matka, jak coś powie to tylko krytykę wylewa, że ta córka nie potrafi o dziecko należycie zadbać. Że źle karmi, że nie tak trzyma i oczywiście dziecku zimno bo przecież rączki takie chłodne. Córka poddenerwowana, ręce jej się trzęsą. Patrzą w moją stronę, gdzie cisza i spokój.  O widzisz, jak trzecie będziesz miała to może dojdziesz do takiej wprawy...

I Ona się potem dziwi, że ja taką matką a nie inną jestem. Że dla nich wszystko, że rozpieszczam, zabieram ze sobą wszędzie, na krok nie odstępuję, chucham i dmucham, przeżywam i cały czas myślę o nich najpierw.

Nie mogę się rozstać. Dlatego wszędzie gdzie tylko zamarzę pojechać, jadą ze mną, dzielą moje pasje, tak jak ja dzielę ich.

Nie są dla mnie żadnym ograniczeniem, żadną przeszkodą.

I Ona się potem dziwi, że pomimo iż czasem dają mi solidnie w kość bronię ich jak lwica i słowa złego powiedzieć nie dam. Że serce miękkie do nich mam i konsekwentna nie jestem.

Że cierpliwa, że na za dużo im pozwalam.

Ona mi za wzorzec wszystkiego co macierzyństwem zwą jest przecież.

sobota, 1 października 2016

Aby chciało się chcieć










I żeby tak każdego dnia znaleźć chwilę dla siebie nawzajem.

Na porannego całusa. Na "miłego dnia Kochanie" rzuconego gdy już jest się prawie spóźnionym.

Na telefon w ciągu dnia, albo i dwa lub ze trzy nawet, aby spytać jak mija dzień i co tam słychać.

Na sekundę ciszy po obiedzie przy herbacie.

A nade wszystko, gdy już cały harmider ucichnie, a we wszystkich sypialniach oczęta zamknięte zostaną, główki pogłaskane i ucałowane, a bajki poczytane, na wspólny spacer z psami, na kawę na werandzie i rozmowę spokojną.

I żeby zawsze nam się chciało przynieść temu drugiemu tą kawę skoro samemu sobie się robi. I zapytać czy chce gryza kanapki.

I opowiadać sobie durnowate dowcipy. I śmiać się z tych samych programów w telewizji.

I niezmiennie być dla siebie przyjaciółmi zakochanymi po same uszy.

Na zdjęciach biurko, które przeszło małą renowację - specjalnie dla Misi. Już od ponad miesiąca ten komplet wraz z komodą stoi w Jej pokoiku, ale dopiero dzisiaj udało mi się uwiecznić je na zdjęciach. Oczywiście ostatnie zdjęcie to biureczko przed tym, jak wpadło w moje ręce. Kolorystyka typowo dziewczęca, motyw sowi na zamówienie Pierworodnej :))))

sobota, 24 września 2016

Świadomość

I jesteśmy już w pięcioro. Bartek uznał, że nie będzie czekać na koniec września, przyszedł na świat w jego połowie. Dziękujemy pięknie za wszystkie ciepłe słowa i gratulacje. Cały czas organizujemy się na nowo.

Tył samochodu zapełniony, każda z sypialni ma już swojego lokatora.

Jakież to dziwne uczucie, nie potrafię go opisać jeszcze. Radość jest, moc jest i chyba trochę strachu też. Bo że z M. podołamy to wiem, ale odpowiedzialność teraz na nas ciąży potrójna aż. Aby każdego dopilnować. Wszystkie jego indywidualne sprawy. Dotrzymać terminów i danego słowa. Dla każdego znaleźć w ciągu dnia chwilę tylko sam na sam. A jednocześnie ogarnąć całokształt. Przy zachowaniu niestety tych samych 24 godzin co wcześniej.

Tyle wyzwań jednocześnie to w żadnej korporacji nie ma jednym stanowisku. Ale te wyzwania są niesamowicie fascynujące.

Chociaż to prawda, że trzecie dziecko to już bardzo duża świadomość wszystkiego. Już niewiele jest nas w stanie zaskoczyć. Najpiękniejsza jednak jest ta świadomość. Świadomość tego jak to teraz wszystko będzie wyglądać, jak to poukładać, jak pomóc dzieciom odnaleźć się w nowej sytuacji, jak zorganizować wszystko.
Świadomość tego, aby pewne rzeczy odpuścić, pozwolić sobie na sen w ciagu dnia po nieprzespanej nocy. Pozwolić sobie na nie odkurzoną podłogę, brak ciasta dla gości. Ale być wypoczętą, chociaż tyle o ile, i cierpliwą potrójnie.

Dni biegną szybko, czasu ciągle za mało na zrobienie wszystkiego, ale do tego już zdążyłam się przyzwyczaić. Pędzę więc dalej z uśmiechem w sercu, bo dzieci mam zdrowe i my też sił jeszcze sporo mamy, a to najważniejsze przecież jest.

wtorek, 13 września 2016

Dlaczego psy :)









O hodowli psów marzyłam od dawna. Najpierw były marzenia o psie tylko. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, złapałam bakcyla hodowlano-wystawowego. Teraz już nie wyobrażam sobie mojego domu bez rozmachanych ogonów. Tony kłaków i tych białych łbów do głaskania. Psy mają swój specjalny pokój, w którym śpią. Nasze życie jest podporządkowane również im.

Plany poszerzenia gromadki czterech łap ciągle są. I pewnie już zawsze będą. Dlatego tym bardziej zaskakują mnie zdziwione spojrzenia innych gdy im komunikuję, moje zamierzenia co do psów.

Pytania po co ci te psy? Po co aż tyle? Ty już naprawdę nie możesz za siebie. Biedny ten twój Maciej.

A no psy potrzebne mi są do szczęścia. Ale wiem, że nie tylko mi. Dzieciaki uwielbiają nasze psy. Nie słyszałam nigdy Mamo, kup mi psa... :) Regularne narodziny szczeniaków też są dla nich niesamowitym przeżyciem. Psy zmuszają nas do spacerów, do ruszenia się z domu.

Bo lubię gdy są obok, lubię się nimi zajmować, lubię grooming i spacery z nimi. I pomimo, że czasem to wszystko przytłacza też i pracochłonne jest i kosztowne. To w ogólnym rozrachunku więcej plusów niż minusów. Uwielbiam patrzeć jak moje dzieci przytulają się do nich, ja je karmią, czeszą, prowadzają na smyczy.

Aż tyle psów? To aż tyle dobrego. To moja pasja, miłość. Dobierać skojarzenia psów, pokazywać je na wystawach, odbierać porody, patrzeć jak papisie rosną.

A Maciej wcale nie jest biedny. Jest odpowiedzialnym facetem, który świadomie i w pełni wspiera mnie w tej pasji, nic nie robi z przymusu i .... uwielbia psy tak samo jak ja. Tak naprawdę wpiera mnie we wszystkich decyzjach i ich konsekwencjach. Nigdy nie usłyszałam to twoje psy, mnie nic do tego. Zawsze gotowy do pomocy. To nie są moje psy. To są nasze psy. Nasza odpowiedzialność i radość.

Życzę każdemu, aby znalazł swoją własną pasję, coś co wypełnia życie. Pozwala zapomnieć się na chwilę. Jest odskocznią od codzienności. Pozwala spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Coś co sprawia, że dni nie przelatują nam bezczynnie przez palce. Że nie tylko praca, jedzenie i spanie. Że nie tylko telewizja. Że dążysz do czegoś. Poznajesz współplemieńców. Że się uśmiechasz.

I nie prawda, że nie masz na to czasu. Nieważne ile masz dzieci i czy je w ogóle masz, czy pracujesz w korpo, czy w małej firemce. Czy masz pieniądze czy nie.

Ważne są chęci. Bo jak one są i jest determinacja to możesz....

wtorek, 6 września 2016

Nowy level


Czasem emocje są tak silne, że ciężko wyrazić je słowami. Na szczęście teraz towarzyszą mi jedynie te pozytywne. Same zmiany niesie wrzesień tego roku. Uwijamy się jak w ukropie aby przygotować się na to wszystko co nas czeka, aby niespodzianek było jak najmiej.
W każdym z trzech dziecięcych pokoi inne emocje, inny etap w życiu, a dla nas moc wzruszeń.
Zupełnie inaczej haruje się, kiedy jest po co, dla kogo, kiedy widzę te ich uśmiechnięte mordeczki, wtedy to wszystko ma prawdziwy sens.
I te wszystkie emocje przeżywają inaczej bo cały czas jestem obok. Widzę, że jest im lżej.

Pierwsze kroki w szkole. Jak zobaczyłam Ją w tej szkolnej ławce to pomimo wzruszenia czułam taką dumę, radość że Ona taka szczęśliwa, podekscytowana.... że tyle fajnych dni przed nią. I nawet tego strachu już nie czuje, że po woli wchodzi w dorosłe życie. I obaw mam coraz mniej. Ten dzień musi być zapowiedzią wielu pięknych chwil. A że będą i te gorsze to normalne. Że będzie trochę nerwów, stresu i niewyspania.

Pierwsze kroki w przedszkolu. I pomimo, że Aleks chodził do klubu maluszka na pełen etat to te dwa miesiące ze mną u boku trochę go jednak rozniuniały. Były łzy, ale przezwyciężył płacz, jestem z niego dumna, jak tak żwawo maszeruje.

Dzisiaj odstawiłam ich na ósmą do ich nowych światów. Wróciłam do domu i chwila pokaźna musiała minąć abym przyzwyczaiła się do tej nowej sytuacji. Że w domu spokojnie, że mogę bez wyrzutów sumienia coś porobić, że jakieś plany. Że nowy rytm dnia teraz.

Ciekawe na jak długo. Przecież za chwilę pojawi się ktoś kto wywróci wszystko do góry nogami. Znowu będzie trzeba wszystko od nowa poukładać. Zbudować zupełnie nową grę. Z innych elementów.

I tak obserwując znajome mi Matki. Wszystkie jesteśmy mega zorganizowane. Poukładane. Zaplanowane. Przygotowane.
A i tak siedząc na lodach z dzieciakami żadnej z nas nie chciało się wracać do domu po rozpoczęciu roku szkolnego. Pomimo że te obowiązki czekały na każdą z nas odwlekałyśmy czas ile się dało. Każda wzruszona. Przejęta. Obojętnie czy robi to raz pierwszy czy trzeci. Tych emocji z serca nie da się wypędzić. Gdy wprowadza aię dziecko na kolejny level w życiu. I chwała nam za to że dajemy radę drogie Mamy!

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Na ostatniej nodze



Ostatni miesiąc przed porodem. Czas najwyższy jakieś ubranka pokompletować, pranie zrobić, pokoik przygotować. Matko to już? Ale mi ten czas zleciał. W ogóle nie wiem kiedy. Praktycznie dopiero co szykowałam pokoik dla Misi.

To dopiero były emocje. Mebelki kupione już po 6 miesiącu ciąży. Wszystko poustawiane. Czekało. Ciuszki kupowałam w ilościach szalonych. Włóczyłam się po sklepach i ciągle nie mogłam oprzeć się tym cudnym ubrankom. Pamiętam z jakim sentymentem prałam te małe bodziaki i prasowałam i układałam na nowiutkich półeczkach.
Jak do łóżeczka włożyłam różowiutkiego rożka maskotkę i już nie mogłam doczekać się aż ułożę tam moją Królewnę.
Jak pakowałam torbę do szpitala i chyba ze sto razy zmieniałam koncepcję ubranek dla niej na wielkie wyjście ze szpitala do domu.

I te same emocje towarzyszą mi też teraz! Razem z Misią i Aleksem wzięliśmy się w końcu za przegląd tego co już mamy i segregację. I padłam gdy po raz trzeci zobaczyłam ten sam żółto szary kaftanik z misiem, który kupiłam 6 lat temu i w którym w końcu moja córka wracała ze szpitala. Przecież to było wczoraj! To wczoraj to kupowałam, prasowałam.... nie do wiary że minęło już 6 lat.

Za szybko mi te dzieci rosną.

Kochani ten ostatni miesiąc o dziwo mam mnóstwo sił, których na pewno starczy mi jeszcze na decu. Więc odpowiadając na Wasze liczne pytania czy Pracownia jeszcze czynna, odpowiadam że jak najbardziej tak.

środa, 24 sierpnia 2016

Inaczej



Takie mam swoje pojęcie bycia mamą i taką naturę, że swoje dzieci traktuję, jak pasję i prawdziwe powołanie. Są osoby, które znają mnie jeszcze z czasów, gdy ja i dziecko to był dla mnie termin zupełnie nie do połączenia. Zawsze mówiłam, że ja się nie nadam na matkę, że nie ogarnę, nie pokocham, że bez sensu bo ja się z dziećmi nie potrafię dogadać. A tu nagle trzecia ciąża dobiega końca. Ja jak wariatka cały swój czas poświęcam dzieciom i wiem, że wiele osób mnie nie poznaje. Na szczęście są to osoby, które najwidoczniej nie były tak blisko mnie, jak im się zdawało.

I tak wiele jest przecież modeli macierzyństwa i żaden z nich nie jest zły pod warunkiem, że dziecko czuje się kochane a mama szczęśliwa. Niby banał, ale wciąż zadziwia mnie, jak ciężko nam nie patrzeć na innych przez pryzmat naszego wzoru na bycie SZCZĘŚLIWĄ matką.

Bo czy każdą chwilę poświęcasz dziecku nawet kosztem dopilnowania swoich spraw, zachcianek, potrzeb, byleby tylko być cały czas obecną, czy jednak zostawiasz sporą przestrzeń na własne "ja", bo wiesz że nie możesz być przez nikogo i nic tłumioną.
Wszystkie wakacje, wyjazdy, wyjścia, zawsze z dziećmi, albo jednak potrzebujesz czasem oddechu, spokojnego spaceru brzegiem morza bez martwienia się o soczki, zupki i pieluchy.
Sama zarywasz noce, żeby w dzień nic nie zakłócało ci kontaktu z dzieckiem, albo jednak dziecko czasem musi poczekać, zrozumieć że mama nie jest na każde zawołanie.
Nie potrzebujesz najnowszych ciuchów, nie masz czasu na shopping, bo najważniejsze są potrzeby dziecka, albo jednak cały czas dbasz żeby w Twojej szafie nie zabrakło nowości bo to też daje Ci szczęście.
Odkładasz na bok zbędne spotkania z pseudokoleżankami, jak ktoś Cię naprawdę ceni to spotka się z Tobą i Twoimi dziećmi, bo wie że jesteś tylko wtedy odprężona gdy masz je na oku, albo cyklicznie spotykasz się sama ze znajomymi bo to Twój rytuał i ważna potrzeba.
Uważasz, że w Twoim związku nie potrzeba czasu "tylko we dwoje", wystarczą Wam wieczory, aby nabrać dystansu, albo pomimo że kochacie swoje dzieci nad życie musicie po prostu mieć swoją przestrzeń tylko dla siebie, żeby Wasz związek oddychał.

I Ty i Ty masz 100% pewność, że to co robisz jest dobre i dla Ciebie i dla Twojego dziecka. Oboje jesteście szczęśliwi. Oboje kochacie się nad życie. I tak jest dobrze. Nic byś nie zmieniła, bo byłabyś mniej szczęśliwa.

Więc nie walcz już proszę z opinią tej drugiej, nie polemizuj z nią, nie próbuj narzucić jej swojego modelu, nie zżymaj się, nie oceniaj. Nic nie robisz lepiej. Robisz inaczej.


Na zdjęciach zestaw z Minnie Mouse dla Lenki, żeby nie było, że próżnuję i moja szczęśliwa mordka w obiektywie Aleksa :))))

czwartek, 18 sierpnia 2016

Podpora






Michalina, jako zupełnie bezproblemowy młody człowiek oszczędziła nam histerii gdy w wieku 6 miesięcy szła do klubu malucha na 9 godzin, buntu dwulatka, scen zazdrości po narodzeniu brata, krzyków, tupania nóżką oraz awantur w sklepie z zabawkami. Zawsze idealnie rozumiejąca sytuację, każde wyjaśnienia, potrafiąca rozsądnie ocenić co się wokół dzieje. Świadoma, że kochamy ją nad życie.

Aż tuż przed swoimi szóstymi urodzinami zupełnie niespodziewanie pokazała nam rogi. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że moja czujność wobec niej była uśpiona niczym zimą miś brunatny.

Nagle moja oaza spokoju, zaufania, zgodności i uśmiechu zaczęła mieć fochy na wszystko. Każda moja prośba kończyła się głośnym NIE, fochem, płaczem, tupaniem nóżką, robieniem na złość mnie i wszystkim dookoła. Nic się nie podobało, wszystko było ble. Pomimo spełniania nawet dziwnych zachcianek i tak te muchy w nosie latały wciąż.

Pierwsza reakcja to był szok i niedowierzanie, że to chyba jakiś żart. Że to niemożliwe w jej przypadku. Ale nie. Robiło się coraz gorzej. I co teraz? Nic nie działa. Prośba. Groźba. Kara. Rozmowa. Krzyk. Płacz. Nic.

Tyle mądrych słów wokół. Blogi pełne dobrych rad. Jak w pięciu krokach pokonać bunt dziecka? Jak nie zwariować? A weź jej wreszcie raz przetrzep skórę. A to tak to potem wychodzi to bezstresowe wychowanie. Na za dużo jej pozwalasz, wreszcie Ci weszła na głowę. Ja na Twoim miejscu bym postąpiła bardziej radykalnie....

Do kosza z tym wszystkim.

Postawiłam na swoją intuicję i miłość. Zastosowałam wobec Misi mój autorski pomysł, który niewykluczone działa tylko na moje dzieci, mianowicie mocne przytulanie w momencie wybuchu buntu. Każdorazowo gdy Misia zaczynała ze mną walczyć podchodziłam do niej i po prostu ją przytulałam, mocno, razem z pakietem buziaków. Na początku była zdecydowanie zdziwiona, czy aby normalna jestem, ale już za drugim razem szybko się temu poddała z uśmiechem i widocznym rozluźnieniem napiętych mięśni.

I wiecie co? Pomogło w mig. Myślę, że obecnie jesteśmy na samym finiszu wojny i co najważniejsze nie ma tu przegranych. Ta mała istota w przededniu pójścia do szkoły i narodzin drugiego brata potrzebowała po prostu potwierdzenia, że nadal jest moją piękną królewną i najlepszą córką pod słońcem.  I jak teraz na to patrzę to przecież jest taka naturalna sprawa. Taka oczywista. Obojętnie ile mamy lat, cały czas potrzebujemy bezpiecznego gruntu pod nogami. Cały czas potrzebujemy mieć potwierdzenie, że Ci najważniejsi dla nas ludzie są z nami bezzmiennie i pomimo że świat do przodu pędzi to są pewne rzeczy stałe, nasze podpory. Jakże to oczywiste dla nas dorosłych, a jak łatwo i często zapominamy, że tego samego potrzebują nasze dzieci. Zapominamy albo tak po prostu nam umyka.

Na zdjęciach nowy kufer na skarby, tym razem wzór z misiem i motylkami.





sobota, 13 sierpnia 2016

Na całe gardło









Czasem to już mi tak totalnie odbija. Zatracam się w tym moim macierzyństwie i domatorstwie kompletnie. Szczególnie teraz, gdy mam przerwę w pracy zawodowej. Nowy rytm dnia. Dzieci w domu non stop. Mój rosnący brzuch.

I nie, wcale nie jest cały czas kolorowo. Dopada mnie zmęczenie, dzieciaki wyprowadzają z równowagi aż czasem wyć się chce. Maciej wraca z pracy i już widzi czy miałam zbyt ciężki dzień. Zabiera je wtedy na rowery albo do ogrodu a ja mam chwilę ciszy. Zdarza się że po prostu siedzę w totalnej ciszy. Żeby dojść do ładu.... Ale najczęściej jednak idę w tym czasie do Pracowni. Decu mnie odpręża, wycisza, wyłącza, skupiam myśli rozbiegane ciągle i układam dalszy plan działania.

I zapomniałam już jak to jest jechać autem i nie odpowiadać na setki pytań, zachcianek i rozdzielać rodzące się co minutę kłótnie. A pewnie wszyscy rodzice małych dzieci wiedzą jakie niezliczone ilości dziecięcych spraw i problemów pojawiają się tuż po zamknięciu drzwi samochodu.

I miałam niedawno okazję pojechać sama autem. Tylko ja, pies i ulubione płyty cd. Machinalnie wrzuciłam pierwszą lepszą cd z samochodu i podkreciłam głos.

O rany... przecież ja zawsze jeździłam z full głosem śpiewając jak szalona. Normalnie poczułam się jak po pierwszej w pełni przespanej nocy po narodzinach Misi.... przypomina się wtedy człowiekowi ten prawie nieistniejący czas "przed dziećmi".

No więc po dwóch godzinach w aucie drąc się do upadłego wróciłam do moich blondasków i stwierdzam, że mam najgrzeczniejsze dzieci na świecie, tylko ja po prostu za rzadko jeżdżę sama samochodem.....

A dzisiejszy post sponsoruje komódka po renowacji. Przygotowana przeze mnie specjalnie dla Misi, jako nowy wystrój pokoiku z okazji pójścia do pierwszej klasy :))) Jeszcze czeka mnie biurko. Jak skończę wszystko oczywiście się pochwalę :))))

sobota, 6 sierpnia 2016

Brak reguł





Nigdy jakoś nie uważałam siebie za spiętą mamuśkę, raczej za bardzo wyluzowaną. Oczywiście są pewne zasady których się trzymamy, ale jest ich niewiele.

Pomimo to jednak usłyszałam od Macieja na początku wakacji "wyluzuj, są wakacje niech mają frajdę". Hmmmm pomimo lekkiego ukłucia w moją maminą dumę stwierdziłam, że co mi tam, wyluzujemy na wakacje.

Kurczę zadziałało i to ze zdwojoną siłą, dzieciaki szczęśliwe, ja odstresowana.

Po pierwsze - brak ciśnienia na godzinę pójścia spać.

Zawsze z uporem maniaka dbam, aby po 19:00 już jeść kolację, sprzątać pokoje i myju myju, książeczka i spanie. Zwyczaj fajny, bo o 21:00 często miałam już wolny wieczór. Ale w wakacje okazało się z tym więcej męczarni niż pożytku. Bo o 19:00 to ja dopiero kończę pracę w ogrodzie, a to akurat wtedy jest najlepsza zabawa na trampolinie, a w sumie jeszcze jest jasno więc można się poszwędać na kawę i maliny do Mamy, a to znowuż dopiero co upał ustał i jest czym oddychać więc miło posiedzieć na tarasie...  no mnóstwo fajnych rzeczy się jeszcze dzieje więc szkoda tych ciepłych wieczorów.
Na taras wjeżdża więc jakieś szybkie żarełko i dalejże korzystać z dnia póki jasno. O jakże cudownie zgarniać dzieci tuż przed zmrokiem umorusane, prawie śpiące, uśmiechnięte, szybko myć je i z satysfakcją odkryć, ze znowu zasnęły w trakcie pierwszych 3 minut bajki.

Po drugie - a bawcie się w co chcecie byleby to nie były to skoki z okna...

Cały czas moderuję im zabawy. Wymyślam różne gry, zabawy klockami, lalkami, w chowanego, czytamy, rysujemy, no jednym słowem skrupulatnie ułożony plan rozwojowy. Ale nie teraz. Odkryłam, że i bez moich moderacji oni potrafią zaaranżować świetne zabawy i to niektóre nawet bardzo rozwijające. Szukają dinozaurów w ogrodzie, otwierają restaurację pod sosną i gotują, biegają prawie nago po trawie i polewają się wodą, rysują kredą gdzie popadnie.... śmieją się przy tym i kłócą, że aż miło. Całe szczęście, że sąsiedzi niebędący naszą rodziną są w miarę daleko, bo hałas czasem u nas jakby tu czwórka co najmniej dokazywała. Jest tylko jedna zasada - zawsze sprzątają po swoich wygłupach.

Po trzecie - a siedźcie w tej wodzie ile wlezie

Ileż to razy wyjmowałam ich z wody w basenie, nad morzem czy jeziorem płaczących, że jeszcze nie chcą kończyć zabawy. A niech siedzą powiedziałam sobie teraz. Cały rok czekają na to jezioro, na te fale w morzu. Niech pływają. Okazuje się, że bez mojego stresu o to, że się zaziębią oni sami nie siedzą o wiele dłużej w wodzie niż przyzwoitość każe. Sami wychodzą i chcą już kończyć, jeść, pić i w ogóle.
Bez płaczu, bez zmuszania, wyluzowani, zadowoleni.
I żadne z nich się nie rozchorowało.

Po czwarte - jak zgłodnieje to wróci

A jeszcze mięsko, a jeszcze pół bułeczki, szyneczka, pomidorek.... Po co mi to? Jak nie zje śniadania to pochłonie cały obiad, albo kolację, z głodu nie padnie.
Lody też jemy codziennie i gofry i słodkie, zęby mam nadzieję to wytrzymają. 
Często jemy na dworze, gdzieś w przelocie, na tarasie, chwycą arbuza i dalej lecą się bawić, albo maliny prosto z krzaka. Jabłko z sadu, trochę kwaśne jeszcze ale to nieważne.

Po piąte - korzystamy z lata bez ograniczeń

Jazda na rowerze, pływanie, łódka, spacery po lasach, spotkania z przyjaciółmi, szaleństwo na trampolinie, ognisko, liczenie chmur, szukanie żabek - ogólnie wszystko co można robić latem bez reglamentacji, bez strofowania, bez zakazów. Chlapanie się w kałużach po deszczu, czemu nie? Czemu tylko delikatnie? A niech się umoczą w tych kałużach ile chcą. Chcą się uczyć chodzić po drzewach? Proszę bardzo :) Po to w końcu jest lato.

To ja biegnę sprawdzić co wykombinowali, bo piszę tu posta a coś za cicho jest na górze. A wiadomo, że jak się ma dzieci to cisza jest podejrzana :))

Na zdjęciach klucznik, który zrobiłam dla samej siebie, bo już mam dosyć ciągłego szukania kluczy po torebkach i kieszeniach.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Moje lustro

Mamo, dlaczego ja nie mam prostych włosów, tylko kręcone? Chciałabym mieć takie jak Pola :(

Padło pytanie od mojego Aniołka. Uwielbiam ją w tych włosach. Anielskich. Ciągle niesfornych. Układanych przez wiatr. Niedających się uczesać w żadną gładką fryzurkę. I to że Ona ciągle musi mieć je rozpuszczone. Że potem trudno je rozczesać. I to jak odgarnia je lekko, gdy spadają na twarz.

Pytanie jednak mnie nie zdziwiło. Wręcz przeciwnie. Doznałam małego deja vu. Ileż to ja razy zazdrościłam koleżankom ich prostych włosów. Nienawidziłam swoich loczków, których skręt był tym większy im na dworze było wilgotniej. Tej grzywki, która pomimo moich zabiegów nieustannych i tak zawsze wywijała się niemiłosiernie na różne strony. Ciągłego braku pomysłu na jakąkolwiek sensowną fryzurę.

I tak sobie dziś o tym myślę z lekkim uśmiechem. Matko, przecież teraz za nic w świecie bym się z nikim nie zamieniła ani na fryzurę, ani na figurę, na nic kompletnie. I podziwiam osoby, które tą pewność siebie i wartość własnego ja odkrywają tak wcześnie. Mi to zajęło całkiem sporo czasu. I nie chodzi tylko o włosy.

To poczucie ogromnej wartości samej siebie. Pewności co w życiu dla mnie ważne, gdzie to moje prawdziwe odbicie w lustrze.

Bo nie warto przeglądać się w oczach innych ludzi, szukać na siłę przyjaźni, miłości.... To tak, jak z tymi włosami. Każda chce mieć inne niż ma. Ta co ma kręcone myśli, że będzie mieć łatwiej w życiu z prostymi, a ta co ma proste ciągle używa lokówki i wałków, bo proste to takie jakby ulizane ciągle.

I tak dążymy wciąż do jakiegoś ideału wymyślonego przez samych siebie, narzuconego tylko przez nasze własne widzi mi się. Chcemy zadowolić innych. Odbić się w ich lustrach.

A to tak nie działa. Bo nawet jeśli będę idealnie taka, jaką chcą mnie widzieć inni, to czy będę naprawdę sobą? Czy będę wtedy szczęśliwa? Czy nie lepiej poszukać akceptacji siebie? Znaleźć swoją własną drogę? A na pewno wtedy na tej drodze znajdą się ludzie, którzy pokochają mnie taką jaką jestem.

Miłość, która kupuje mój cały pakiet wad i zalet. Która wspiera, rozśmiesza, podnosi z kolan, trzyma za rękę, a gdy trzeba daje kopa na dobry start. Nie podcina skrzydeł, akceptuje wszystkie moje wybory, nie zwraca uwagi na szczegóły. Dba i troszczy się o całokształt. Wkurza się tylko na pięć minut. Po prostu kocha.

Przyjaźń, która nie potrzebuje szukać czasu na spotkanie w kalendarzu.  Po prostu jest, zawsze. Odezwie się, zapyta jak leci. Przyjedzie na szybką kawę, nawet z daleka. Nie czeka na perfekcyjne spotkania, wymuskane jak z filmu. Nie traktuje jak, kolejne zadanie do odhaczenia. Akceptuje wszystkie "dziwactwa", nie lekceważy tego co dla mnie ważne.

Pasja, która daje odskocznię, sens, zaprząta myśli, snuje plany, nie pozwala usiedzieć na miejscu.

Do pewnego momentu, robiłam wszystko by te włosy były proste, używałam prostownicy, kosmetyków prostujących i wygładzających włosy, traciłam mnóstwo czasu, Gdy zrozumiałam, że te moje kręcone są jednak fajne zmieniłam kosmetyki, odżywki, szampony, prostownicę na suszarkę z dyfuzorem i odkryłam, że to te rzeczy do mnie pasują a nie prostownica. Wszystko nagle po prostu jest ze sobą kompatybilne.

I tego wyluzowania i odnalezienia pasujących do Ciebie, córeczko, akcesoriów Ci życzę. Nie zmieniaj siebie, zmień otoczenie. Znajdź swoje lustro. Dopiero wtedy nikt Cię nie zrani. Nie zranią Cię fałszywe uśmiechy, słowa, udawane uczucia. Bo wokół Ciebie będą pasujące do Ciebie osoby. A przede wszystkim Ty sama będziesz do siebie pasować.

Poniżej nasze wakacje na paru złapanych momentach :)))