czwartek, 18 sierpnia 2016

Podpora






Michalina, jako zupełnie bezproblemowy młody człowiek oszczędziła nam histerii gdy w wieku 6 miesięcy szła do klubu malucha na 9 godzin, buntu dwulatka, scen zazdrości po narodzeniu brata, krzyków, tupania nóżką oraz awantur w sklepie z zabawkami. Zawsze idealnie rozumiejąca sytuację, każde wyjaśnienia, potrafiąca rozsądnie ocenić co się wokół dzieje. Świadoma, że kochamy ją nad życie.

Aż tuż przed swoimi szóstymi urodzinami zupełnie niespodziewanie pokazała nam rogi. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że moja czujność wobec niej była uśpiona niczym zimą miś brunatny.

Nagle moja oaza spokoju, zaufania, zgodności i uśmiechu zaczęła mieć fochy na wszystko. Każda moja prośba kończyła się głośnym NIE, fochem, płaczem, tupaniem nóżką, robieniem na złość mnie i wszystkim dookoła. Nic się nie podobało, wszystko było ble. Pomimo spełniania nawet dziwnych zachcianek i tak te muchy w nosie latały wciąż.

Pierwsza reakcja to był szok i niedowierzanie, że to chyba jakiś żart. Że to niemożliwe w jej przypadku. Ale nie. Robiło się coraz gorzej. I co teraz? Nic nie działa. Prośba. Groźba. Kara. Rozmowa. Krzyk. Płacz. Nic.

Tyle mądrych słów wokół. Blogi pełne dobrych rad. Jak w pięciu krokach pokonać bunt dziecka? Jak nie zwariować? A weź jej wreszcie raz przetrzep skórę. A to tak to potem wychodzi to bezstresowe wychowanie. Na za dużo jej pozwalasz, wreszcie Ci weszła na głowę. Ja na Twoim miejscu bym postąpiła bardziej radykalnie....

Do kosza z tym wszystkim.

Postawiłam na swoją intuicję i miłość. Zastosowałam wobec Misi mój autorski pomysł, który niewykluczone działa tylko na moje dzieci, mianowicie mocne przytulanie w momencie wybuchu buntu. Każdorazowo gdy Misia zaczynała ze mną walczyć podchodziłam do niej i po prostu ją przytulałam, mocno, razem z pakietem buziaków. Na początku była zdecydowanie zdziwiona, czy aby normalna jestem, ale już za drugim razem szybko się temu poddała z uśmiechem i widocznym rozluźnieniem napiętych mięśni.

I wiecie co? Pomogło w mig. Myślę, że obecnie jesteśmy na samym finiszu wojny i co najważniejsze nie ma tu przegranych. Ta mała istota w przededniu pójścia do szkoły i narodzin drugiego brata potrzebowała po prostu potwierdzenia, że nadal jest moją piękną królewną i najlepszą córką pod słońcem.  I jak teraz na to patrzę to przecież jest taka naturalna sprawa. Taka oczywista. Obojętnie ile mamy lat, cały czas potrzebujemy bezpiecznego gruntu pod nogami. Cały czas potrzebujemy mieć potwierdzenie, że Ci najważniejsi dla nas ludzie są z nami bezzmiennie i pomimo że świat do przodu pędzi to są pewne rzeczy stałe, nasze podpory. Jakże to oczywiste dla nas dorosłych, a jak łatwo i często zapominamy, że tego samego potrzebują nasze dzieci. Zapominamy albo tak po prostu nam umyka.

Na zdjęciach nowy kufer na skarby, tym razem wzór z misiem i motylkami.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz