piątek, 13 maja 2016

Mantra













Pamiętam jak parę lat temu, kiedy jeszcze nie miałam dzieci, boże pamiętam te czasy! siedziałam w kuchni mojej ówczesnej znajomej, piłam kawę i tak bardzo już chciałam mieć dom. Tak bardzo jej zazdrościłam. Nie mieszkanie w bloku, nie bliźniaka czy segment na modnym osiedlu. Ja chciałam dom. Taki z dużym ogrodem, z salonem w stylu kolonialnym, z otwartą kuchnią, z przestronnymi sypialniami.

I koniecznie aby w każdym kącie rozbrzmiewał dziecięcy śmiech, aby dźwięczał mi w uszach i świdrował je maksymalnie. I psy, dużo psów, które merdają swoimi białymi ogonami, biegają po ogrodzie, chronią dzieci przed złem.

I ta cisza, z dala od wielkiego miasta, brak tramwajów, spalin, samochodów.

Wtedy to marzenie wydawało się takie odległe, prawie że nie do spełnienia, takie kruche, że nawet bałam się o nim myśleć.

Dziś wydaje się że minęła chwila, a moje marzenie spełnia się..... Spełnia się każdego dnia, każdej minuty. Walczę o te marzenia jak wariatka, nie czekam aż się samo zrobi, oj nie. Ciężko na to pracujemy każdego dnia. Na czas dla dzieci, na ich beztroskę, na własne szczęście, na nie zapomnienie siebie, na ciągłe dbanie o to co już mamy.

I czasem w tej codziennej walce zatracę się. W gonitwie za czasem. Za myślami, za bałaganem, zakupami i ciepłym obiadem.
I potem przychodzi ta chwila gdy siadam i rozkoszuję się bezwstydnie tym co mam.

Rodziną szaloną do granic wytrzymałości. Domem, w którym w każdym kącie słychać śmiechy, krzyki, rozmowy, plany. Ciągle tu ktoś otwiera drzwi. Wchodzi. Wychodzi. Psy szczekają. Merdają się.

Grzeję wodę na herbatę. Wolałabym kawę ale trzymam się sztywno 1 filiżanki dziennie, no góra dwóch (w moim stanie to wskazane). Nie zawsze mam świeżo upieczone ciasto. Częściej są to kupne ciastka. Jak zwykle gdzieś słychać piorącą pralkę. A ja patrzę na ten mój dom, który codziennie tworzę i dbam aby był ostoją dla nich. Żeby czuli się tu kochani, bezpieczni, pewni siebie, pełni wiary w to, że mogą wszystko.

I jak patrzę na tą czwartą sypialnię, co miała być gabinetem, a los zdecydował inaczej, to jakoś tak mi lżej bo wiem, że teraz już w każdym miejscu tego domu zamieszka miłość.

I co z tego, że jeszcze tak wiele przed nami, że nie wykończone wszystko. Że listwy przypodłogowe i ościeżnice czekają na czas swój odpowiedni, że lampy nie wszędzie, że to, siamto i owamto.... ale teraz będzie znowu akcja wystój trzeciego pokoju dziecięcego. I akcja znieśmy pianino z piętra, które tak mozolnie tam wnosiliśmy. I znowu będzie pełno śmiechu.

I jasne, że mogłabym dalej komuś zazdrościć. A to pięknych mebli, a to właśnie domu wymuskanego do granic możliwości, a to samochodu czy sama nie wiem czego. Ale nie zazdroszczę już. Mam swój raj, a na te wszystkie niby-braki nie patrzę, nie analizuję. Nieotynkowany dom nie spędza mi snu z powiek. Nie frustruję się tym, że jeszcze wiata nie gotowa. Wiem, że kiedyś to wszystko będzie i wtedy będę się tym cieszyć, tak jak teraz nową kanapą czy odkurzaczem centralnym.

I tylko pozostaje nam dbać o to aby się zawsze cieszyć z tego co mamy, aby doceniać, nie zapominać, nie gonić w piętkę. Nie patrzeć na innych. Bo co z tego, że ona ma piękny dom, wykończony drogimi bibelotami. Chodzi raz w tygodniu do kosmetyczki. A ja z kosmetyków ostatnio tylko BB krem i tusz do rzęs. Skoro od 3 lat starają się o dziecko i tracą już nadzieję, zmysły i swój związek. I ona oddałaby wszystko aby to dziecko mieć.

Bo to nie sztuka zazdrościć, to potrafi każdy. Sztuką jest żyć swoim życiem. Powtarzać to sobie codziennie. Codziennie. Jak mantrę. Nie zapominać. To chyba najtrudniejsza praca, żeby pamiętać co ważne dla nas.

Pracuję nad paroma nowymi wzorami produktów, o nich wkrótce. Dzisiaj załączam grafiki, które ostatnio znalazłam i pokochałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz